Łączna liczba wyświetleń

sobota, 16 września 2017

SAFE ZONE cz. 1

Około dwustu osób stoi w zwartej grupie na głównej ulicy ośrodka. Wszyscy zwróceni frontem do żołnierzy stojących w dwu szeregu w zielono szarych mundurach. Przed nich wyszedł szczupły mężczyzna, o prostych ramionach. Włosy miał równo przycięte i wygolone na bokach, a nad górną wargą znajdował się gęsty wąs, tak jak i włosy, w kolorze brązowym. Pan porucznik złożył ręce za plecami. Niebo zaszło chmurami. 
Wszyscy zebrani na placu, kolorowi ludzie, to nowo przyjezdni. Jedni z pierwszych, którzy szczęśliwie dotarli do bezpiecznej strefy. Zebrani w mniejszym lub większym skupieniu czekają na słowa porucznika, wiedząc, że po jego przemowie udadzą się na odpoczynek, coś zjedzą, a może nawet będą mogli odnaleźć bliskich, czy spotkać się z wojskowym lekarzem. Po odchrząknięciu, dowodzący zaczął przemawiać donośnym głosem:
-Jak wiecie znajdujecie się na terenie ośrodka wojskowego, na północ od Barcelony, utworzonego na potrzebę zaistniałej klęski.-zaczął maszerować wzdłuż przybyłych. Spoglądał na wszystkich groźnie, jak jastrząb wypatrujący najmniejszego ruchu wśród traw.-Nazywam się porucznik Max O'Connell i tak, jestem Brytyjczykiem, na domiar złego o irlandzkich korzeniach.-przeciągną wzrokiem po kolorowej masie.- Połowa żołnierzy przyjechała tu z Wielkiej Brytanii, by zapewnić Wam bezpieczeństwo. Reszta to żołnierze z 41 Brygady Piechoty z Aquitaine i wasza rodzima Guardia Civil. Ośrodek został utworzony na terytorium osiedla cywilnego, więc wszystkie luksusy macie zapewnione. Jednakże, nie możemy ich nadużywać, dlatego prąd będzie włączany na trzy godziny codziennie od dziewiętnastej i na godzinę o ósmej rano. Dopływ wody będzie wyłączany od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano i na godzinę o drugiej popołudniu. Wszystko to jest konieczne, aby przepompownie i regeneratory nie padły po tygodniu. Prąd może się wyłączyć również wtedy, gdy nastąpi przeciążenie, w co wątpię bo zmartwienie ładowania telefonów komórkowych mamy już z głowy.-przeszedł szum wśród ludzi. Sieci szwankowały lub w ogóle nie działały już od kilku dni, ale teraz porucznik nie zostawił cienie wątpliwości, że sieci telekomunikacyjne padły. Kasia zaczęła myśleć o swoich rodzicach. O tym czy w Polsce także są takie problemy, jaki wpływ na nich wywarł atak na Hiszpanie, w końcu Polska jest w Unii Europejskiej.-... Domy są dość przestronne, a w założeniu ośrodek ma przyjąć półtora tysiąca cywili. Będziecie ulokowanie po 10 osób na dom. Po prowiant zgłasza się delegacja z każdego domu, codziennie o ósmej rano w tym miejscu. Jesteśmy w centrum osiedla i jeśli wybuchnie jakiś pożar, czy zostaniem zaatakowani niezwłocznie spotykamy się tutaj.
-Mogą nas zaatakować?-wyrwał głos z tłumu.
-Kto to jest?
-Wiadomo co się dzieje w Asturii?
-Jesteśmy bezpieczni?
-To bujda, żadnej wojny nie ma. Jesteśmy przedmiotem eksperymentu.
-O czym myślisz?-spytała Ola swoją przyjaciółkę.
-Chcę do domu.-Ola złapała ją za rękę. Porucznik próbował uspokoić tłum krzykiem, ale gdy to nie poskutkowało strzelił w powietrze. Echo przeszło ponad ich głowami. Wszyscy zamilkli.
-Widzicie to?-podniósł pistolet do góry.-Będziemy was bronić, i tego miejsca, takie jest nasze zadanie.-schował broń do kabury. Żołądek zwinął się Kasi w kłębek. Myślami była teraz w domu, siedziała z rodzicami na kanapie i oglądała wstrząsające wiadomości o najeździe na zachodnią Europe. Największym problemem byłby brak sprawnego telefon, co uniemożliwiałoby jej zadzwonienie do przyjaciół. -... więc mam nadzieję na pomoc pełną entuzjazmu przy budowie ogrodzenia. Za uwagę dziękuję, spis i zakwaterowanie odbędzie się w tym żółtym domu, który właśnie oficjalnie staję się centrum naszego wszechświata. Proszę o ustawienie się w kolejce i spokojne oczekiwanie na swoją kolej. Papierkową robotę odwalają dziś sierżant May i sierżant Martinez.
Część ludzi ruszyła szybkim krokiem ku drzwiom niewielkiego budynku o żółtych ścianach. Inni niespiesznie zarzucili swoje bagaże na plecy, część stała i rozmawiała między sobą, a jeszcze inni zaczęli szukać swoich bliskich w tłumie, nawołując się żałośnie. Pani Anderson jako pierwsza z grupy wystrzeliła i to w kierunku porucznika. Alana zostawiła za sobą. Przez cały ten czas niemal nie wypuszczała go ze swoich objęć, a teraz maluch został sam w tłumie nieznanych mu twarzy. Rozglądał się bezradnie, przyglądał się każdej mijającej go osobie, przyciskając swojego aligatorka coraz mocniej do siebie. Na szczęście jedna ze starszych pań z biura, zauważyła to i zaopiekowała się chłopcem.
Pani Anderson podeszła do półkownika i szła koło niego, ciągle mówiąc:
-Widzi pan, panie O'Connell...
-Poruczniku.-poprawił ją. Zatrzymał się i spojrzał na kobietę stalowym wzrokiem.
-Poruczniku O'Connell, gdy jechaliśmy tu autobusem, tuż przed bramą zauważyłam mojego męża. Kierował się w tą stronę. Musiał iść na piechotę, gdy wybuchło całe to zamieszanie był w pracy ze dwa kilometry stąd. Nie wiem dlaczego nie mogliśmy go zabrać do autobus, to mój mąż, a nie żaden terrorysta.-mówiła coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie. Zaczęła gestykulować, przez co porucznik spojrzał na nią krzywo.-Mam syna. Przeżyliśmy okropne rzeczy w ciągu ostatnich dni, widzieliśmy... widzieliśmy straszne rzeczy.
-Co takiego pani widziała?-kobieta się zawahała, zciszyła głos.
-Oscar, ochroniarz, który był z nami, został... został rozjechany tuż przed wejściem do autobus. Niemal przecięło go w pół. To było straszne!
-Ile lat ma pani syn?
-Osiem. Jest bardzo mały, niewiele jeszcze rozumie, ale widział to. Wiem pan porucznik, jaka to trauma dla takiego niewinnego dziecka?-mężczyzna wywrócił oczami i zaczął powolny marsz w nieokreślonym dla pani Andreson kierunku. Ruszyła za nim.-Mój mąż...
-To nie był pani mąż, pani...
-Anna Anderson.
-Brytyjka?
-Szkotka.
-Szkocja to też część Zjednoczonego Królestwa. -obruszył się. Przyspieszył. Dwóch innych żołnierzy dołączyło do niego. Stanęła przed nim tarasując mu drogę. Zatrzymał się.
-To mój mąż! Wiem jak wygląda, wiem jak się porusza. Nawet po sposobie w jaki oddycha go poznam, a pan mi mówi, że to nie był mój on?!-między brwiami zrobiła jej się mała bruzda, tak jak i koło zakrzywionego nosa. Ręce miała wyprostowane wzdłuż ciała, a pięści tak mocno zaciśnięte, że aż knykcie jej pobielały.-mężczyzna milczał chwilę. Z nieba zaczął padać drobny deszcz. Osiedle nabrało odcieni szarości.
-Proszę iść i się zameldować w Centrum.
-To był MÓJ MĄŻ!-kobieta o żydowskiej urodzie napięła się jak struna. Żołnierze postronni przystanęli, a dwóch towarzyszy porucznika zaczęło coś szeptać między sobą. Jeden z nich położył dłoń na pasku, dwoma palcami dotykając kabury. Był to znak, którego pani Anderson na swoje nieszczęście nie dostrzegła.
-Powtarzam pani po raz kolejny, że to nie był...
-To był mój mąż, mój mąż, mój mąż, MÓJ-MĄŻ!

-Co tam się dzieje?-spytała Ola, gdy stały w kolejce, która rosła z sekundy na sekundę. Kasia spojrzała w kierunku, z którego dochodził krzyk. Nie tylko one zwróciły na to uwagę.
-To pani Anderson.- Wiele nie myśląc Kasia ruszyła w jej kierunku.-Pilnuj kolejki.-rzuciła przez ramie znikając między ludźmi w plastikowych pelerynkach.
-To mój mąż, to mój mąż...
-Pani Anderson, wszystko w porządku?-spytała blondynka podchodząc nieśmiało od boku. Badawczo spojrzała na rozjuszoną kobietę i spokojnego jak skała mężczyznę, prawie o głowę wyższego od niej.
-Zna ją pani?-spytał rudy żołnierz. Porucznik w milczeniu patrzył na Anne.
-Tak. Razem spędziłyśmy noc, podczas ...
-Proszę się nią zająć.-skwitował porucznik, wciąż nie spuszczając wzroku z kobiety. Zza pleców Kasi wyszedł starszy, łysy mężczyzna w mundurze khaki, na ramionach miał zarzucony biały fartuch. W obu rękach trzymał białe kubeczki, w prawej większy. Gdy Anna go ujrzała, podniosła rękę. Reakcja była błyskawiczna. Porucznik złapał ją za nadgarstek, pociągnął go w dół i wykręcając obrócił panią Anderson plecami do siebie. Szybko ją puścił odpychając lekko do przodu.
-Jezu!- oburzyła się Kasia.-Nie musiał pan tego robić!-podeszła i objęła ramieniem biedną kobietę. Masowała obolały nadgarstek. Był zaczerwieniony. Kasia spojrzała na mężczyznę i się przestraszyła. Dwóch żołnierzy za plecami porucznika stało z wycelowanymi pistoletami w stronę kobiet. Dowódca machnął ręką, a oni niczym roboty schowali broń do kabur.
-Będziemy was bronić, ale nie za wszelką cenę.-powiedział O'Connell i odwrócił się. Odszedł kilka kroków. Na ulicy zaczęły powstawać pierwsze kałuże.
-To był mój mąż.-wyszeptał jakby do nadgarstka.
-Proszę to zażyć, pomoże pani. To waleriana w tabletce.-powiedział lekarz, podając mniejszy kubek. Pani Anderson nie zareagowała, więc Kasia go chwyciła i wcisnęła jej w rękę. Kobieta połknęła zawartość naczynka. Lekarz wręczył jej drugi kubek z wodą. Popiła.-Proszę ją odprowadzić do Centrum, na pewno znajdzie się tam dla niej jakieś miejsce do spoczynku.-mężczyzna odszedł. Kasia objęła kobietę i zrobiła jak nakazał lekarz. Anna spojrzała na młodą dziewczynę.
-To był mój mąż.-powiedziała dobitnie ze łzami w oczach.- Kim oni są?
-Chcą naszego dobra.-nic już nie odpowiedziała. Porucznik uważnie obserwował jak kobiety wchodzą do budynku. Rozpadało się na dobre.

Salon był jasny i przestronny. Mieściły się w nim dwie duże kanapy, z jasnego materiału. Stolik do kawy, duży plazmony telewizor zawieszony na ścianie. Półki, na których panował deficyt. Był tam też duży, brązowy fotel postawiony tak, by siedząc na nim można było obserwować co się dzieje przed domem. W domu byli zakwaterowani w takim samym składzie, w jakim wyszli z biura. Dwie starsze pani: Xandra i Tanneci dzieliły wspólnie sypialnie na parterze. Ola i Kasia również miały wspólną sypialnię na dole, naprzeciw drzwi starszych pań. Vasco Zapata, Casto Diego i Nataniel Convarez dzielili pokój, niegdyś dziecięcy, na piętrze. Pani Anderson wraz z synem dostali pokój gościnny z łazienką, a kobietom z biura, Selenie i Eulali przypadła główna sypialnia na poddaszu, również z własną łazienką.
-Jak wrócę do domu to powiem, że będąc tu oszczędzono mi obiecanego luksusu.-zaczęła Ola siedząc na wysokim krzesełku przy pięknym, drewnianym stole jadalnianym.- My musimy dzielić łazienkę z staruszkami, kiedy inni mają prywatne łaźnie!
-Chłopacy też mają wspólną na piętrze.-odparłam. Uparcie wpatrując się w etykietę Vch Barcelona.
-Ale jest tylko dla nich. Oj, przestań! Żartuję tylko. Ciesz się luksusem! Kasia, co cię ugryzło?
-Martwię się o Alana.
-Dlaczego?- podwinęła jedną nogę pod brodę.
-Gdybyś tylko to widziała. W oczach miała jakiś obłęd, w kółko powtarzała jedno zdanie "To był mój mąż.".
-No przecież jej nie odbiło. Chyba, że zaraz wybiegnie na nas z siekierą i będzie niszczyć drzwi od łazienki.
-Bawi cię to?-spytałam łagodnie, spoglądając na przyjaciółkę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądała jak bezdomny pies z posklejaną sierścią. Sama pewnie nie wyglądam lepiej. Ola opuściła nogę i spoważniała.
-Nie tylko... wybacz, chyba za dobrze poczułam się w tym domu.-milczę.
-Pytałaś się o powrót do Polski?-spytałam, gdy uporałam się ze zdjęciem etykiety krótkimi paznokciami. Eh, jakbym miała żałobę po kocie. 
-Sierżant Martinez zapewnił mnie, że osobiście skontaktuje się z Polską ambasadą i da mi znać.-zawinęła rudy pukiel włosów na palec. Może mi się przywidziało? Oby. 
Deszcz rytmicznie uderzał w wąskie okno w jadalni. Osiedle nie jest aż tak duże, jak sobie wyobrażałam, po zapowiedzi porucznika O'Connella. Ile ma się tu osób zmieścić? Trzeba jednak przyznać, że domy są duże. Z tego co widziałam na mapie w Centrum, osiedle składa się z czterech ulic. Niesamowite jest, że przed domem, w którym mieszkamy rośnie drzewko pomarańczowe! Zachwyca mnie to niesamowicie. Cudownie byłoby mieszkać w takim miejscu. Rankiem wychodzić do ogrodu i zrywać pomarańcze i cytryny do świeżego soku.
Wśród stukania deszczu, usłyszałam coś głośniejszego. Szybkie, dobitne kroki ze schodów. Po chwili do jadalni wpadł Alan z aligatorem w objęciach. Wszedł i spojrzała na nas tymi ślicznymi oczami, jakby chciał coś powiedzieć, jednak milczał.
-Wszystko w porządku?-spytałam w końcu. Chłopiec pokręcił głową.
-Nie wiem gdzie moja mamusia.-powiedział piskliwym głosikiem, a usta schował za pluszakiem. Spojrzałam na Ole.
-Może jest w łazience?-powiedziała. Znów pokręcił głową.
-Może twoja mama się schowała i czeka, aż ją znajdziesz? Wiesz, tak jak w zabawie w chowanego.-chłopiec milczał, patrząc na mnie jakbym mówiła po chińsku, a nie po angielsku. Wstałam z krzesła.-Poszukajmy ją razem.-wyciągnęłam rękę, by mógł ją złapać. Nie zrobił tego, tylko poszedł przodem. Spojrzałam ponownie na Ole, ta tylko wzruszyła ramionami.

-Sprawdzę na górze.-powiedziała wstając. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz