Około
dwustu osób stoi w zwartej grupie na głównej ulicy ośrodka.
Wszyscy zwróceni frontem do żołnierzy stojących w dwu szeregu w
zielono szarych mundurach. Przed nich wyszedł szczupły mężczyzna,
o prostych ramionach. Włosy miał równo przycięte i wygolone na
bokach, a nad górną wargą znajdował się gęsty wąs, tak jak i
włosy, w kolorze brązowym. Pan porucznik złożył ręce za
plecami. Niebo zaszło chmurami.
Wszyscy
zebrani na placu, kolorowi ludzie, to nowo przyjezdni. Jedni z
pierwszych, którzy szczęśliwie dotarli do bezpiecznej strefy.
Zebrani w mniejszym lub większym skupieniu czekają na słowa
porucznika, wiedząc, że po jego przemowie udadzą się na
odpoczynek, coś zjedzą, a może nawet będą mogli odnaleźć
bliskich, czy spotkać się z wojskowym lekarzem. Po odchrząknięciu,
dowodzący zaczął przemawiać donośnym głosem:
-Jak
wiecie znajdujecie się na terenie ośrodka wojskowego, na północ
od Barcelony, utworzonego na potrzebę zaistniałej klęski.-zaczął
maszerować wzdłuż przybyłych. Spoglądał na wszystkich groźnie,
jak jastrząb wypatrujący najmniejszego ruchu wśród traw.-Nazywam
się porucznik Max O'Connell i tak, jestem Brytyjczykiem, na domiar
złego o irlandzkich korzeniach.-przeciągną wzrokiem po kolorowej
masie.- Połowa żołnierzy przyjechała tu z Wielkiej Brytanii, by
zapewnić Wam bezpieczeństwo. Reszta to żołnierze z 41 Brygady
Piechoty z Aquitaine i wasza rodzima Guardia Civil. Ośrodek został
utworzony na terytorium osiedla cywilnego, więc wszystkie luksusy
macie zapewnione. Jednakże, nie możemy ich nadużywać, dlatego
prąd będzie włączany na trzy godziny codziennie od dziewiętnastej
i na godzinę o ósmej rano. Dopływ wody będzie wyłączany od
godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano i na godzinę o drugiej
popołudniu. Wszystko to jest konieczne, aby przepompownie i
regeneratory nie padły po tygodniu. Prąd może się wyłączyć
również wtedy, gdy nastąpi przeciążenie, w co wątpię bo
zmartwienie ładowania telefonów komórkowych mamy już z
głowy.-przeszedł szum wśród ludzi. Sieci szwankowały lub w ogóle
nie działały już od kilku dni, ale teraz porucznik nie zostawił
cienie wątpliwości, że sieci telekomunikacyjne padły. Kasia
zaczęła myśleć o swoich rodzicach. O tym czy w Polsce także są
takie problemy, jaki wpływ na nich wywarł atak na Hiszpanie, w
końcu Polska jest w Unii Europejskiej.-... Domy są dość
przestronne, a w założeniu ośrodek ma przyjąć półtora tysiąca
cywili. Będziecie ulokowanie po 10 osób na dom. Po prowiant zgłasza
się delegacja z każdego domu, codziennie o ósmej rano w tym
miejscu. Jesteśmy w centrum osiedla i jeśli wybuchnie jakiś pożar,
czy zostaniem zaatakowani niezwłocznie spotykamy się tutaj.
-Mogą
nas zaatakować?-wyrwał głos z tłumu.
-Kto
to jest?
-Wiadomo
co się dzieje w Asturii?
-Jesteśmy
bezpieczni?
-To
bujda, żadnej wojny nie ma. Jesteśmy przedmiotem eksperymentu.
-O
czym myślisz?-spytała Ola swoją przyjaciółkę.
-Chcę
do domu.-Ola złapała ją za rękę. Porucznik próbował uspokoić
tłum krzykiem, ale gdy to nie poskutkowało strzelił w powietrze.
Echo przeszło ponad ich głowami. Wszyscy zamilkli.
-Widzicie
to?-podniósł pistolet do góry.-Będziemy was bronić, i tego
miejsca, takie jest nasze zadanie.-schował broń do kabury. Żołądek
zwinął się Kasi w kłębek. Myślami była teraz w domu, siedziała
z rodzicami na kanapie i oglądała wstrząsające wiadomości o
najeździe na zachodnią Europe. Największym problemem byłby brak
sprawnego telefon, co uniemożliwiałoby jej zadzwonienie do
przyjaciół. -... więc mam nadzieję na pomoc pełną entuzjazmu
przy budowie ogrodzenia. Za uwagę dziękuję, spis i zakwaterowanie
odbędzie się w tym żółtym domu, który właśnie oficjalnie
staję się centrum naszego wszechświata. Proszę o ustawienie się
w kolejce i spokojne oczekiwanie na swoją kolej. Papierkową robotę odwalają dziś sierżant May i sierżant Martinez.
Część
ludzi ruszyła szybkim krokiem ku drzwiom niewielkiego budynku o
żółtych ścianach. Inni niespiesznie zarzucili swoje bagaże na
plecy, część stała i rozmawiała między sobą, a jeszcze inni
zaczęli szukać swoich bliskich w tłumie, nawołując się
żałośnie. Pani Anderson jako pierwsza z grupy wystrzeliła i to w
kierunku porucznika. Alana zostawiła za sobą. Przez cały ten czas
niemal nie wypuszczała go ze swoich objęć, a teraz maluch został
sam w tłumie nieznanych mu twarzy. Rozglądał się bezradnie,
przyglądał się każdej mijającej go osobie, przyciskając swojego aligatorka coraz mocniej do siebie. Na szczęście jedna ze starszych
pań z biura, zauważyła to i zaopiekowała się chłopcem.
Pani
Anderson podeszła do półkownika i szła koło niego, ciągle
mówiąc:
-Widzi
pan, panie O'Connell...
-Poruczniku.-poprawił
ją. Zatrzymał się i spojrzał na kobietę stalowym wzrokiem.
-Poruczniku
O'Connell, gdy jechaliśmy tu autobusem, tuż przed bramą zauważyłam mojego męża. Kierował się w tą stronę. Musiał iść
na piechotę, gdy wybuchło całe to zamieszanie był w pracy ze dwa
kilometry stąd. Nie wiem dlaczego nie mogliśmy go zabrać do
autobus, to mój mąż, a nie żaden terrorysta.-mówiła coraz
szybciej i coraz bardziej chaotycznie. Zaczęła gestykulować, przez
co porucznik spojrzał na nią krzywo.-Mam syna. Przeżyliśmy
okropne rzeczy w ciągu ostatnich dni, widzieliśmy... widzieliśmy
straszne rzeczy.
-Co
takiego pani widziała?-kobieta się zawahała, zciszyła głos.
-Oscar,
ochroniarz, który był z nami, został... został rozjechany tuż
przed wejściem do autobus. Niemal przecięło go w pół. To było
straszne!
-Ile
lat ma pani syn?
-Osiem.
Jest bardzo mały, niewiele jeszcze rozumie, ale widział to. Wiem
pan porucznik, jaka to trauma dla takiego niewinnego
dziecka?-mężczyzna wywrócił oczami i zaczął powolny marsz w
nieokreślonym dla pani Andreson kierunku. Ruszyła za nim.-Mój
mąż...
-To
nie był pani mąż, pani...
-Anna
Anderson.
-Brytyjka?
-Szkotka.
-Szkocja
to też część Zjednoczonego Królestwa. -obruszył się.
Przyspieszył. Dwóch innych żołnierzy dołączyło do niego. Stanęła
przed nim tarasując mu drogę. Zatrzymał się.
-To
mój mąż! Wiem jak wygląda, wiem jak się porusza. Nawet po
sposobie w jaki oddycha go poznam, a pan mi mówi, że to nie był mój
on?!-między brwiami zrobiła jej się mała bruzda, tak jak i koło
zakrzywionego nosa. Ręce miała wyprostowane wzdłuż ciała, a
pięści tak mocno zaciśnięte, że aż knykcie jej
pobielały.-mężczyzna milczał chwilę. Z nieba zaczął padać
drobny deszcz. Osiedle nabrało odcieni szarości.
-Proszę
iść i się zameldować w Centrum.
-To
był MÓJ MĄŻ!-kobieta o żydowskiej urodzie napięła się jak
struna. Żołnierze postronni przystanęli, a dwóch towarzyszy
porucznika zaczęło coś szeptać między sobą. Jeden z nich
położył dłoń na pasku, dwoma palcami dotykając kabury. Był to
znak, którego pani Anderson na swoje nieszczęście nie dostrzegła.
-Powtarzam
pani po raz kolejny, że to nie był...
-To
był mój mąż, mój mąż, mój mąż, MÓJ-MĄŻ!
-Co
tam się dzieje?-spytała Ola, gdy stały w kolejce, która rosła z
sekundy na sekundę. Kasia spojrzała w kierunku, z którego
dochodził krzyk. Nie tylko one zwróciły na to uwagę.
-To
pani Anderson.- Wiele nie myśląc Kasia ruszyła w jej
kierunku.-Pilnuj kolejki.-rzuciła przez ramie znikając między ludźmi w plastikowych pelerynkach.
-To
mój mąż, to mój mąż...
-Pani
Anderson, wszystko w porządku?-spytała blondynka podchodząc
nieśmiało od boku. Badawczo spojrzała na rozjuszoną kobietę i
spokojnego jak skała mężczyznę, prawie o głowę wyższego od
niej.
-Zna
ją pani?-spytał rudy żołnierz. Porucznik w milczeniu patrzył na
Anne.
-Tak.
Razem spędziłyśmy noc, podczas ...
-Proszę
się nią zająć.-skwitował porucznik, wciąż nie spuszczając
wzroku z kobiety. Zza pleców Kasi wyszedł starszy, łysy mężczyzna
w mundurze khaki, na ramionach miał zarzucony biały fartuch. W obu
rękach trzymał białe kubeczki, w prawej większy. Gdy Anna go ujrzała, podniosła rękę. Reakcja była błyskawiczna. Porucznik
złapał ją za nadgarstek, pociągnął go w dół i wykręcając
obrócił panią Anderson plecami do siebie. Szybko ją puścił
odpychając lekko do przodu.
-Jezu!-
oburzyła się Kasia.-Nie musiał pan tego robić!-podeszła i objęła
ramieniem biedną kobietę. Masowała obolały nadgarstek. Był
zaczerwieniony. Kasia spojrzała na mężczyznę i się
przestraszyła. Dwóch żołnierzy za plecami porucznika stało z
wycelowanymi pistoletami w stronę kobiet. Dowódca machnął ręką,
a oni niczym roboty schowali broń do kabur.
-Będziemy
was bronić, ale nie za wszelką cenę.-powiedział O'Connell i
odwrócił się. Odszedł kilka kroków. Na ulicy zaczęły powstawać
pierwsze kałuże.
-To
był mój mąż.-wyszeptał jakby do nadgarstka.
-Proszę
to zażyć, pomoże pani. To waleriana w tabletce.-powiedział
lekarz, podając mniejszy kubek. Pani Anderson nie zareagowała, więc
Kasia go chwyciła i wcisnęła jej w rękę. Kobieta połknęła
zawartość naczynka. Lekarz wręczył jej drugi kubek z wodą.
Popiła.-Proszę ją odprowadzić do Centrum, na pewno znajdzie się
tam dla niej jakieś miejsce do spoczynku.-mężczyzna odszedł.
Kasia objęła kobietę i zrobiła jak nakazał lekarz. Anna
spojrzała na młodą dziewczynę.
-To
był mój mąż.-powiedziała dobitnie ze łzami w oczach.- Kim oni
są?
-Chcą
naszego dobra.-nic już nie odpowiedziała. Porucznik uważnie
obserwował jak kobiety wchodzą do budynku. Rozpadało się na
dobre.
Salon
był jasny i przestronny. Mieściły się w nim dwie duże kanapy, z
jasnego materiału. Stolik do kawy, duży plazmony telewizor
zawieszony na ścianie. Półki, na których panował deficyt. Był
tam też duży, brązowy fotel postawiony tak, by siedząc na nim
można było obserwować co się dzieje przed domem. W domu byli
zakwaterowani w takim samym składzie, w jakim wyszli z biura. Dwie
starsze pani: Xandra i Tanneci dzieliły wspólnie sypialnie na
parterze. Ola i Kasia również miały wspólną sypialnię na dole,
naprzeciw drzwi starszych pań. Vasco Zapata, Casto Diego i Nataniel
Convarez dzielili pokój, niegdyś dziecięcy, na piętrze. Pani
Anderson wraz z synem dostali pokój gościnny z łazienką, a
kobietom z biura, Selenie i Eulali przypadła główna sypialnia na
poddaszu, również z własną łazienką.
-Jak
wrócę do domu to powiem, że będąc tu oszczędzono mi obiecanego
luksusu.-zaczęła Ola siedząc na wysokim krzesełku przy pięknym,
drewnianym stole jadalnianym.- My musimy dzielić łazienkę z staruszkami, kiedy inni mają prywatne łaźnie!
-Chłopacy
też mają wspólną na piętrze.-odparłam. Uparcie wpatrując się
w etykietę Vch Barcelona.
-Ale
jest tylko dla nich. Oj, przestań! Żartuję tylko. Ciesz się luksusem! Kasia, co cię ugryzło?
-Martwię
się o Alana.
-Dlaczego?-
podwinęła jedną nogę pod brodę.
-Gdybyś
tylko to widziała. W oczach miała jakiś obłęd, w kółko
powtarzała jedno zdanie "To był mój mąż.".
-No
przecież jej nie odbiło. Chyba, że zaraz wybiegnie na nas z
siekierą i będzie niszczyć drzwi od łazienki.
-Bawi
cię to?-spytałam łagodnie, spoglądając na przyjaciółkę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądała jak bezdomny pies z
posklejaną sierścią. Sama pewnie nie wyglądam lepiej. Ola
opuściła nogę i spoważniała.
-Nie
tylko... wybacz, chyba za dobrze poczułam się w tym domu.-milczę.
-Pytałaś
się o powrót do Polski?-spytałam, gdy uporałam się ze zdjęciem
etykiety krótkimi paznokciami. Eh, jakbym miała żałobę po kocie.
-Sierżant
Martinez zapewnił mnie, że osobiście skontaktuje się z Polską
ambasadą i da mi znać.-zawinęła rudy pukiel włosów na palec. Może mi się przywidziało? Oby.
Deszcz
rytmicznie uderzał w wąskie okno w jadalni. Osiedle nie jest aż
tak duże, jak sobie wyobrażałam, po zapowiedzi porucznika
O'Connella. Ile ma się tu osób zmieścić? Trzeba jednak przyznać,
że domy są duże. Z tego co widziałam na mapie w Centrum, osiedle
składa się z czterech ulic. Niesamowite jest, że przed domem, w
którym mieszkamy rośnie drzewko pomarańczowe! Zachwyca mnie to
niesamowicie. Cudownie byłoby mieszkać w takim miejscu. Rankiem wychodzić do ogrodu i zrywać pomarańcze i cytryny do świeżego
soku.
Wśród
stukania deszczu, usłyszałam coś głośniejszego. Szybkie, dobitne
kroki ze schodów. Po chwili do jadalni wpadł Alan z aligatorem w
objęciach. Wszedł i spojrzała na nas tymi ślicznymi oczami, jakby
chciał coś powiedzieć, jednak milczał.
-Wszystko
w porządku?-spytałam w końcu. Chłopiec pokręcił głową.
-Nie
wiem gdzie moja mamusia.-powiedział piskliwym głosikiem, a usta
schował za pluszakiem. Spojrzałam na Ole.
-Może
jest w łazience?-powiedziała. Znów pokręcił głową.
-Może
twoja mama się schowała i czeka, aż ją znajdziesz? Wiesz, tak jak
w zabawie w chowanego.-chłopiec milczał, patrząc na mnie jakbym
mówiła po chińsku, a nie po angielsku. Wstałam z
krzesła.-Poszukajmy ją razem.-wyciągnęłam rękę, by mógł ją
złapać. Nie zrobił tego, tylko poszedł przodem. Spojrzałam
ponownie na Ole, ta tylko wzruszyła ramionami.
-Sprawdzę
na górze.-powiedziała wstając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz