Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 października 2017

SAFE ZONE cz. 2

Zapadł zmrok. Mimo późnej pory na ulicach wciąż panował ruch. Ludzie przechodzili z domku do domku, jakby chcieli powitać nowych sąsiadów w sąsiedztwie. W rzeczywistość chodziło tu o wymianę informacji. W Centrum niewiele można było się dowiedzieć. Pod koniec rejestracji sierżanci byli wyczerpani odpowiadaniem na te same pytania zadawane innymi ustami. Zaczęli piorunować ludzi wzrokiem. Ograniczyli się do zadawania koniecznych pytań i notowania danych na plastikowych podkładkach. Dlatego każda informacja jest na wagę złota. Cała ta sytuacja doprowadziła również do tego, że mało kto zastanawiał się nad prawdziwością usłyszanych nowin.
Niezwykle dużo gwiazd pojawiło się tego wieczora na niebie. Wszystko dzięki wyłączeniu prądu w większości dużych miast na południu. Mieszkańcy Strefy mogą delektować się pięknym widokiem Drogi Mlecznej, nie dostrzegając zza płotu upiornie ciemnego miasta. Wysokie budynki odbijają jedynie światło gwiazd. Wszelkie pożary już dogasły, a zamieszki ucichły. Puste ulice metropolii przenika cisza. Jest to widok przyprawiający o dreszcze. Miasto umarło.
Chłopiec o kasztanowych włosach idzie jedną ręką obejmując swojego pluszaka, a drugą co chwila przecierając oczy. Kasia uważnie rozgląda się po okolicy, trzymając delikatnie dłoń na ramieniu dziecka. Co kilkanaście metrów na ulicy, tuż przy krawężniku stoi coś w rodzaju koksowników. Języki ognia wysuwają się kilkanaście centymetrów w górę. Dzięki temu światłu każdy kamień wydaje się być przerysowany. W ich okolicy panuje jasność, co zapobiega potknięciom się o nierówny chodnik. Ola raz już tego wieczora nie zauważyła wysuniętej kostki brukowej. Rozdarła sobie spodnie na lewym kolanie, spod materiału wypłynęła stróżka krwi.
W ciche poszukiwania dziewczyny zaangażowały również Vasco, który na dobrą sprawę i tak szukał Pani Anderson, by oddać jej "pewną rzecz"-jak to powiedział. Rozdzielili się, by dokładniej i sprawniej przeszukać ulice osiedla. Kasia wzięła pod swoją opiekę Alana, ponieważ to właśnie ona do tej pory miała z chłopcem najwięcej do czynienia. Choć nie bardzo miała wtedy humor na zajmowanie się bachorem, to w głębi dusz dziewczyna wie, jak bardzo zauroczyła się w tym cherubinku. Chłopiec ma niezwykle piękne, duże, brązowe oczy. Grzeczne i ciche usposobienie doskonale pasuje do jego okrąglutkiej buzi i różanych policzków. Nie jedno dziecko w jego wieku już dawno popadłoby w spazmy, nie mogąc odszukać matki, lecz nie Alan. Cicho i z uporem szuka swojej zguby. Pomimo zmęczenia, wciąż czujnie rozgląda się po ulicy i frontowych ogródkach domów. "Aniołek"- tak nazywała go babcia, gdy jeszcze żyła. Uważała, że to złote dziecko. Nigdy nie sprawiał problemów staruszce, która w dużej mierze zajmowała się chłopcem. Rodzina Anderson mieszkała w niewielkie miejscowości Muirkrik, na południu Szkocji. Trój osobowa rodzina dzieliła domek wraz z teściową Anny- Kay. Kobieta potrafiła całe dnie spędzać w kuchni, piekąc najpyszniejsze ciasta, jakie Alan kiedykolwiek jadł. Malec siedział zawsze w krzesełku zapięty specjalnymi pasami i przyglądał się poczynaniom babci. Gdy ciasto było już w piekarniku, a stół był posprzątany, wyciągała planszę do gry w "Chińczyka" i uczyła malca grać, a przy okazji liczyć. To dzięki Kay, chłopiec umiał już liczyć do dwudziestu i znał cały alfabet, nim jeszcze dobrze nauczył się chodzić.

Na końcu Strefy jest polana wielkości dwóch niezabudowanych działek. To właśnie tam swoją przyczepę kempingową zaparkowało małżeństwo z trzynastoletnim stażem, Pan i Pani Alien. Jak to określił sierżant May "amerykańskie hipiski". Rzeczywiście są oni amerykanami, a do Europy przeprowadzili się pół roku temu, by nacieszyć się życiem i zobaczyć kawałek świata. Od czasu przypłynięcia do starego kontynent włóczą się tu i ówdzie swoim kamperem, poznając nowe kultury. Kasia ujrzawszy dwójkę ludzi wyginających się dziwacznie w świetle pochodni, pomyślała, że najlepiej będzie ich obejść. Dość już atrakcji na dzisiaj. Nie daj Boże jeszcze by nas zaczepili. Wyglądają właśnie na takich "kontaktowych" ludzi.-myśli. Jej plan nie dojdzie jednak do skutku, ponieważ przy jednym z boków pojazdu stoi oparty o niego Vasco. Ma na sobie za dużą koszulę flanelową, którą dostał w Centrum. Xandra zaoferowała, że wypierze zabrudzone ubrania. Głównie chodziło jej o rzeczy Kasi, Vasco stał jednak obok i nie mógł przepuścić takiej okazji.
Chcąc nie chcąc dziewczyna musiała podejść do kampera. Alan również dostrzegł znajomą twarz Vasco Zapaty. Kobieta rozciągała się, uniosła jedną nogę wysoko w górę i oparła ją o bok przyczepy. Odchylając się, wymachiwała rękoma jakby ćwiczyła układ do bollywoodzkiej choreografii. Mężczyzna stojący koło niej, robił przysiady, równocześnie rozmawiając z Vasco. Nie był on zbyt wysoki, a sylwetkę miał raczej szczupłą. Jedynie owłosione nogi wyłaniające się spod żółtych szortów świadczyły o jego atletycznej budowie. Ma bardzo mocno zarysowane łydki. Kasia i chłopiec byli kilka metrów od nich, gdy nagle Alan wysunął się spod ręki dziewczyny i pobiegł w stronę Vasco i dwójki dziwaków.
-Alan zaczekaj.-powiedziała ruszając za nim. Gdy dobiegła do grupki, zrozumiała, dlaczego chłopiec tak wyrwał. Przed Vasco na leżaku spokojnie spała Pani Andreson. Kosmyki przetłuszczonych włosów opadły na jej twarz. Chłopiec nic nie mówiąc wskoczył na leżak i ułożył się koło swojej mamy, wtulając się w nią i niemal natychmiast zasypiając.
-Jak widać zguba się znalazła.-powiedział mężczyzna nadzwyczaj dźwięcznym, pozytywnym głosem.
-Taaak.-powiedziała niepewnie Kasia spoglądając na parę. Kobieta zakończyła rozciąganie i podeszła do męża obejmując go po przyjacielsku. Na policzku mężczyzny zalśniły cienkie, srebrne linie. Oboje uśmiechnęli się szeroko. Ciepłe światło pochodni tylko trochę rozdarło mrok na ich twarzach. Cień tańczył złowieszczo, podkreślając ich podkrążone oczy. Widok ten wywołał w Kasi niepokój. Spojrzała więc na spokojnego Vasco. Ten ciągle w tej samej pozycji, jak zwykle lekko przygarbiony z rękoma w kieszeniach przyglądał się pustym wzorkiem na śpiącą matkę z dzieckiem, a pod nosem pojawił mu się delikatny, krzywy uśmiech. Kasia przełknęła głośno ślinę.
-Nazywam się Farnkie, a to mój mąż Ben.-powiedziała słowiczym głosem kobieta, po zbyt długiej chwili ciszy. Wyciągnęła do Kasi rękę, w jej ślady poszedł Ben. Kasia uścisnęła je.-Alienowie to my!-Kasia spojrzała się z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
-Frankie i Ben Alien. Nazwisko z dziada para dziada.-tłumaczy Ben zauważając zakłopotanie dziewczyny.
-Spadkobierca farmy w Roswell.-Vasco oderwał wzrok od śpiących. Ben się zaśmiał.
-Być może.-powiedział. Za okularami Vasco zabłysły iskierki, zadowolony z udanego dowcipu.-Vasco już znam, ty musisz być ...
-Kasia Krauze. Co ona tu robi?-przeszła od razu do meritum, odwracając wzrok od diabolicznie wyglądających twarzy.
-Sie Arme!-rzuciła Frankie.-Krauze to niemieckie nazwisko, prawda?- spytała delikatnie łapiąc w dwa palce kosmyk włosów Kasi i przyglądając się mu.
-Polskie. To znaczy, jestem z Polski.-Bardzo nie komfortowa sytuacja. Ta kobieta zdecydowanie naruszyła moją przestrzeń prywatą.-pomyślała łapiąc pukiel i kładąc go na drugim ramieniu. Ciśnienie jej podskoczyło.
-Och, wybacz. Masz takie piękne włosy. Są takie grube w pięknym odcieniu słomy. Farbowane?-nie odpowiedziała. Mąż złapał Frankie za ramiona i cofnął ją o krok do tyłu.
-Przepraszam za nią. Zawsze jest jej wszędzie pełno...-uśmiechnął się szeroko, odsłaniając szereg niezbyt równych zębów. Jego jedynki nieznacznie nachodzą na siebie. Rażący jest również brak lewej czwórki.
-Zrobiłam coś nie tak?-wyszeptała patrząc na męża. Ten tylko do niej mrugnął i pogłaskał po ramieniu.
-Pani Anderson szukała pocieszycieli. Chciała z kimś porozmawiać o minionych, tragicznych dniach.-"Mogła porozmawiać z nami." pomyślała Kasia patrząc na jej spokojną twarz.-Była zmęczona i trochę płakała, więc to nic dziwnego, że zasnęła. Nie mieliśmy serca jej budzić.
-Syn jej szukał.-powiedziała dziewczyna, trochę machinalnie. Teraz to ona patrzy upiornie na śpiącą matkę z dzieckiem. Z niewiadomych przyczyn odczuła ogromną ulgę, widząc jak oboje są otuleni bezpiecznym snem.
-Nie wiedzieliśmy tego. Powiedziała, że został w domu. Myśleliśmy, że poprosiła kogoś o opiekę nad chłopcem.-pokręciła głową.
-Tu jesteście!-krzyknęła Ola po Polsku, wyłaniając się z cienia ulicy. Podbiegła.
-Trzeba będzie ją obudzić.-powiedziała Kasia.
-Och, jak dobrze.-powiedziała Ola oddychając nierównomiernie.-Śpią?!- dopiero teraz spojrzała na nieznajomych.- Me Liamo Ola.-przedstawiła się, kalecząc język i wyciągnęła rękę by się przywitać.
-Cześć! Jestem Frankie, a to jest Ben.- Angielski. Ola odetchnęła z ulgą, że nie musi siłować się, by przypominać sobie zwroty z gimnazjalnych lekcji hiszpańskiego.
-Nie wydaje mi się, by pobudka była dla nich teraz najlepszą opcją.-powiedział Ben.-Mogą tu zostać.
-Tak!-Frankie przytaknęła z entuzjazmem.
-Jest późno. Nie mogą tak spać na tym leżaku pod gołym niebem.-mówi bez emocji Kasia. Patrząc na panią Anderson zrozumiała, że sama leci z nóg.
-Kochanie, leżak jest wygodniejszy niż ci się wydaje. Sam nie jedną noc na nim przespałem. Zdaje się, że mamy jeszcze jakiś koc na zbyciu.-powiedział spoglądając na żonę. Przytaknęła.
-Niebo jest bezchmurne.-zauważył Vasco odbijając się plecami od kampera. Stanął koło Oli. Kasia obruszyła się w głębi, że chłopak jej nie popiera. Z resztą, na co ona liczyła z jego strony?
-Właśnie!-zaśmiał się Ben.-To jak pani porucznik?-wyprężył się i zasalutował Kasi. Zignorowała ten gest. Dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę. Ta wzruszyła ramionami. Wywróciła oczami.
-Dobrze, przyniosę koce dla nich z domu.
-Ja mogę pójść z wami i...
-Przyniosę.-rzuciła przez ramie odwracając się. Jej blond włosy szybko zniknęły w mroku nocy. Vasco i Ola ruszyli za nią.
Świetnie. Utrata kontroli nad sytuacją, to jest to co kocham.-myśli.-Nie znam zbyt dobrze ani pani Anderson i jej syna, ani Vasco, ale czuję jakąś więź z nimi. To, że pani Anderson nie jest w najlepszej formie, widać jak na dłoni. Dziecko nie powinno pozostać w takiej sytuacji samo, bez racjonalnej osoby dorosłej w pobliżu. A Zapłata?! W biurze wydawał się być miły. Miałam nawet wrażenie jakby chciał się zaprzyjaźnić. Dlaczego stanął w takiej sytuacji po ich stronie? Może przesadzam? Nie powinnam się przejmować nadbagażem. Zorganizowanie powrotu do domu, to się liczy. Kiedy Markus i Hania do nas dotrą, będziemy mogli od razu wyruszyć w drogę. Tak... Hania i Markus.- spojrzała na skrzącą się konstelacje wielkiego wozu.

Tuż przed ósmą rano upał już dopisywał. Osiedle jakby zmieniło się przez noc. Teraz wygląda na bardziej przyjazne. Gdyby nie te koksowniki i wozy wojskowe na skrzyżowaniu, wyglądało by jak zdjęcia z jakiegoś katalogu deweloperskiego. Drzwi domów otwierają się po kolei i wychodzą z nich wypoczęci ludzie. W powietrzu unosi się duszny zapach nagrzanego asfaltu. Kasia wraz z Casto i jego koleżanką z biura- Eulalią spokojnym krokiem idą ku żółtemu budynkowi. Z daleka rzuca się w oczy ciemno zielony samochód. Większy niż inne. Ma on dużą naczepę z zarzuconą plandeką na jeden z boków. Obok auta już tworzy się kolejka. Dobiegają stamtąd głośne komendy w obcym języku. Kasia ukradkiem spoglądała na Eulalie. Jej choro-blada twarz kontrastuje z ciemnymi włosami. Powieki ma jeszcze zaczerwienione i opuchnięte. Kasia całą noc słyszała czyjś tłumiony płacz. Domyśliła się do kogo należał. Casto przyuważył jej spojrzenie.
-Ta k-k-kobieta z maluchem nie wrócili z wa-a-a-mi.-zaczął.
-Spali u... przyjaciół.-chłopak pokiwał głową.
-Nie chcę być niegrzeczny, a-a-le wczoraj trochę jeee-j odbiło.-Kasia westchnęła.
-Mówiła coś o swoim mężu, jeśli dobrze zrozumiałam.- Eulalia zagarnęła krótkie włosy za uszy.
-T-t-twierdzi, że go widziała tuż przed bramą.
-To dlaczego go nie wpuścili? -dziewczyna miała lekką chrypę. Kasia wlepiła wzrok w rosnącą kolejkę.
-Bo jej się przy-y-widziało.
-Como sabes que?
Czy Pani Anderson odbiło? Być może. Uważam, że to raczej coś na kształt załamania nerwowego. Musi wypocząć. Kobieta nie mało przeszła. Wydaje się być typem osoby, dla której priorytetem jest dziecko, rodzina. Zapewne podczas naszego pobytu w biurze nie miała żadnych wieści od męża. Musiała przeżywać katusze nie wiedząc co się z nim dzieje. Czy jest bezpieczny? Opuścił bezpieczne miejsce myśląc o niej. Co ona bez niego zrobi? Zbiry obrabowały go korzystające z okazji. Został dźgnięty pod żebra i obrabowany ze swojego Rolex'a. Chciał tylko uciec, znaleźć ich. Błagając o pomoc, nikt nie zareagował. Wolność!-na ustach przechodniów. Wolność- dla kogo? Bez bandamek na twarzach, bez kapturów na głowach. Dumnie przemaszerowali główną ulicą miasta, eksponując swoje zdobycze. Ścięta głowa burmistrza. Kto im zabroni?! Zapach paliwa, dymu, odór spalenizny wypełniał ich płuca. Krzyczał do nich- Wolność! Boże. Coś ty zrobił Markus?!
Stanęli w kolejce, grzecznie czekając na swoja kolej. Krok za krokiem podeszli do dwóch żołnierzy. Jeden z zielonych o coś zapytał. Casto odpowiedział i każde z nich dostało na ręce po kartonie. Mężczyźnie przypadł najcięższy. Eulalia miała najmniejszy i najlżejszy. W środku znajdowały się dwie paczki makaronów, trzy paczki ryżu, parę puszek z gotowymi daniami. Kasia otrzymała parę słoików i trzy rolki papieru toaletowego oraz jedenaście niewielkich ręczników. Casto niósł zgrzewkę wody i trzy słoiki z marynowanymi paprykami.
Będąc w połowie drogi z powrotnej, trzy domy od ich miejsca zakwaterowania, był niewielki zakręt. Spomiędzy domów wyłaniał się w tym miejscu wysoki na cztery metry płot. A tak właściwie wielki kawałek blachy umocniony belkami powtykanymi na skos i workami z piaskiem na samym dole. Właśnie w tej luce Kasia dojrzała panią Anderson. Stała ona twarzą zwróconą do blachy. Jedną rękę miała do niej przyłożoną. Zaniepokojona tym widokiem, odłożyła karton na chodnik. Podchodzi do Pani Anderson.
-Obiecuję... tak, naprawdę... Jeśli chcesz mogę...
-Pani Andreson?-zagaja Kasia. Kobieta odwraca nieznacznie głowę w jej stronę. Nasłuchuje.-Pomogła by nam pani w przygotowaniu śniadania? Nie za bardzo wiem, co Alan lubi jeść.-znów odwraca się twarzą do płotu. Odrywa dłoń, prostuje się.
-Będzie dobrze. Później wrócę do ciebie. Muszę zająć się Alanem. Sprowadzę lekarza.-odwraca się do Kasi. Wygląda na osobę bardzo zmęczoną. Oczy prawie ginom jej pod fałdami skóry. Usta ma spękane, jakby była odwodniona. Mimo to ruszyła w stronę Casto i Eulali bardzo żywym krokiem.
-Dobrze się pani czuje?-spytała Kasia idąc za nią, zastanawiając się nad jej wzmianką o lekarzu.
-Tak. Chodźmy jeść.

Po zjedzonym wspólnie z resztą domowników śniadaniu, Kasia i Ola siedziały w salonie. Wraz z nimi była Xandra i Tanneci, Eulalia oraz Selana. Pani Anderson odpoczywając w fotelu koło okna obserwowała jak Alan bawi się na dywanie. Uśmiechnęła się pod nosem, rozmarzonym wzrokiem wpatrzona w syna. Westchnęła głośno, gdy poczuła ciepło słońca na swojej skórze. Przymknęła oczy.
-Ma Pani bardzo grzecznego syna.-powiedziała Xandra, głosem drżącym ze starości. Pani Anderson spojrzała na nią i odwzajemniła uśmiech staruszki.
-Aniołek, jak mówiła babcia Kay.
-W rzeczy samej. Przepraszam, że znów pytam, ale ile nasz złotko ma latek?-nachyliła się trochę ku chłopcu, ale szybko powróciła do wygodnej pozycji, zapadając się w miękkich poduszkach kanapy.
-Osiem.-znów przymknęła oczy na chwilę.
-I pół!-krzyknął Alan biegając po salonie i kuchni.
-Tak.- zachichotała.-Właściwie to już prawie dziewięć. Niedługo ma urodziny. Razem z mężem chcieliśmy zabrać go na wycieczkę do...
-Mamo! Zobacz.- syn podbiegł do Pani Anderson. Położył jej na kolanach brązową ramkę ze zdjęciem czteroosobowej rodziny. Fotografia przedstawiała ciemnoskóre małżeństwo o śnieżnobiałych zębach. Obok nich stała nastolatka z włosami zaplecionymi w warkoczyki z kolorowymi paciorkami, i chłopiec unoszący w górę, niczym zwycięzca wyścigu F1, czerwoną ciężarówkę. W tle gęste, zielone drzewa i bawiące się w dali dzieci z rodzinami. Wyglądało to na jakiś park. Tanneci wychyliła się nad oparciem kanapy, by uważniej przyjrzeć się zdjęciu. Jej smukła, zapadnięta twarz odbiła się w szkle.-Ten chłopiec ma taki sam samochód jak mój!
-Rzeczywiście synku. Idź baw się dalej.-odebrała od syna zdjęcie i postawiła na stoliku pomiędzy fotelem, a kanapą.
-Skąd to wziąłeś mój drogi?-spytała Xandra zatrzymując Alana, wybiegającego z salonu. Chłopiec się speszył i spuścił wzrok. Kasia i Ola wpatrywały się w zdjęcie uśmiechniętej rodziny.- No powiedz, przecież to nic złego.-chłopiec podbiegł do matki i wskoczył jej na kolana, wtulając się w nią.
-Powiedz, może jest tu więcej ukrytych pirackich skarbów.-zachęciła Kasia uśmiechając się delikatnie. Chłopiec spojrzał na nią uważnie, a jego wzrok na chwilę zatrzymał się na jej lewym przedramieniu. Na jego wewnętrznej stronie spod rękawa wystawał kawałek wytatuowanego napisu. Zaciekawiło to chłopca. 
-Masz tatuaż?!-wyszeptał podekscytowany. Kasia spojrzała na lewą rękę.
-Tak.-uśmiechnęła się do chłopca.
-"Nigdy się nie ...
-... nie poddam."-dokończyła Kasia.
-Bolało? Dlaczego taki? Ja bym chciał mieć Bumblebee, ale mama mówi, że tatuowanie jest złe i bardzo boli. 
-Powiem Ci później, dobra? To co z tymi pirackimi skarbami?
-Pirackie skarby?-powtórzył malec, jakby wcześniej mu to umknęło. Kasia skinęła głową. Przypomniało jej się jak wraz ze swoją młodszą siostrą, Olą i Hanią bawiły się w jej ogródku w Zagubione dzieci z Nibylandii. Chowały wtedy naszyjniki mamy i rysowały mapy prowadzące do skarbu. Skarb musiał być dobrze ukryty, by Kapitan Hak nie dostał go w swoje posiadanie. Naszyjnik z perłami do tej pory nie został odnaleziony.
Chłopiec trochę nieśmiało poprowadził dziewczynę do niewielkich drzwiczek pod schodami. Wcześniej ich tu nie zauważyła. Były one uchylone, a farba na obrzeżach popękała i ukruszyła się. Jakby ktoś zamalował te drzwiczki. Na jednym ze schodków stał czerwony wóz, taki sam jak ten na zdjęciu. Alan wskazał palcem na drzwiczki. Kasia klęknęła koło nich i puściła oko do chłopca. Uśmiechnął się. Ola podeszła i usiadła na schodach. Zaczęła rozmawiać z malcem na temat samochodów i przekomarzać się.
-... Nie prawda. Czerwone są najlepsze!
Kasia otworzyła drzwiczki. Kryły one za sobą niewielką skrytkę, a w niej kilka pudełek. Jedno z nich było otwarte. Wyciągnęła brązowy karton. Spojrzała ukradkiem na Olę. Dziewczyna pomimo zabawy z Alanem, bacznie obserwowała co robi Kasia. Odchyliła skrzydła kartonu. W środku było jeszcze więcej zdjęć. Wszystkie przedstawiały tą samą rodzinę, podczas różnych świąt i uroczystości. Uśmiechnięci leżeli na plaży. Dzieci kąpiące czarnego labradora, całe mokre i w pianie. Zdjęcie koło pięknie przystrojonej choinki z masą prezentów pod swoimi gałęziami. Choinka zasłaniała duże okno, obok którego stoi duży brązowy fotel. Po kolei wyciągała zdjęcia i podawała Oli, by również je obejrzała.
-Skarby!-podskoczył Alan.
Pod zdjęciami znajdowały się książeczki zapisane ręcznie, w skórzanych okładkach. Szklana szkatułka z białymi koralikami. Parę guzików latało luzem po pudełku.
-O Boże!-wymsknęło się Oli. Szklana szkatułka głośno obiła się o schodek.-Czy ty widziałaś co jest w środku?!-szepnęła. Knykciami podsunęła Kasi pudełeczko. Ostrożnie ujęła je w palce i podniosła do twarzy. Serce mocniej jej zabiło. W środku nie znajdowały się koraliki, jak wcześniej oceniła dziewczyna, lecz zęby.
-Nie zbierałaś nigdy zębów?-odstawiła szkatułkę z powrotem do pudełka, próbując jakoś usprawiedliwić znalezisko.
-Nie!
-A ja tak, mleczne. Tak na pamiątkę.-zaczęła chować wszystkie zdjęcia powrotem do kartonu.
-Po co, ktoś miałby je tu chować? Co tu robią te zdjęcia?-spytała Ola. Alan wstał i wrócił do salonu, powiedzieć mamie o skarbie piratów, który odkrył.
-Nie wiem. Wydaje mi się, że te drzwiczki były zamalowane. Zauważyłaś je wcześniej?-Ola pokręciła głową. Jeszcze raz podała przyjaciółce zdjęcie z choinką.-Nie wydaje ci się, że to zdjęcie zostało wykonane w tym domu?-Ola zmarszczyła brwi i nos. Przysunęła ramkę do oczu. Westchnęła.
-Wygląda podobnie. Ten fotel i kominek. Podejrzewam, że dużo domów jest tu zbudowanych w ten sam sposób, a takie meble mogły być tu modne w ostatnich latach.-Kasia schowała zdjęcie, a pudełko wsunęła pod schody.
-Tam są trzy takie kartony.-powiedziała.
-O czym myślisz?-spytała Ola po dłuższej chwili ciszy. Blondynka wzruszyła szczupłymi ramionami.
-Nie wiem czy chcę cokolwiek o tym myśleć.
-Co?-zdziwiła się Ola. Światło wpadające do pomieszczenia padało prosto na nią. Jej włosy zapłonęły czerwonością, a piegi na twarzy jakby wyszły z ukrycia. Kasia spojrzała jej prosto w oczy, na jej twarzy malował się smutek.
-Ja chcę tylko żeby Hania i Markus już wrócili. Całą noc myślałam o tym co robią teraz moi rodzice. Zastawiałam się, co dzieje się w Polsce. Chciałabym usłyszeć jak ktoś prócz nas mówi po Polsku. Tak bardzo chcę wrócić do domu.
-Ja też...

-Mam wrażenie jakbym stała na plaży, wpatrzona w horyzont, na którym pojawiła się wielka fala. Widzę jak sunie w moją stronę. Wiem co się stanie, jednak nie mogą nic zrobić. Nie uciekam, bo chcę się napawać tym pięknym widokiem nieba, które zaraz zakryje fala. Ola, mam wrażenie, że stanie się coś złego, ale tak bardzo nie chcę o tym wiedzieć...