Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 października 2017

SAFE ZONE cz. 2

Zapadł zmrok. Mimo późnej pory na ulicach wciąż panował ruch. Ludzie przechodzili z domku do domku, jakby chcieli powitać nowych sąsiadów w sąsiedztwie. W rzeczywistość chodziło tu o wymianę informacji. W Centrum niewiele można było się dowiedzieć. Pod koniec rejestracji sierżanci byli wyczerpani odpowiadaniem na te same pytania zadawane innymi ustami. Zaczęli piorunować ludzi wzrokiem. Ograniczyli się do zadawania koniecznych pytań i notowania danych na plastikowych podkładkach. Dlatego każda informacja jest na wagę złota. Cała ta sytuacja doprowadziła również do tego, że mało kto zastanawiał się nad prawdziwością usłyszanych nowin.
Niezwykle dużo gwiazd pojawiło się tego wieczora na niebie. Wszystko dzięki wyłączeniu prądu w większości dużych miast na południu. Mieszkańcy Strefy mogą delektować się pięknym widokiem Drogi Mlecznej, nie dostrzegając zza płotu upiornie ciemnego miasta. Wysokie budynki odbijają jedynie światło gwiazd. Wszelkie pożary już dogasły, a zamieszki ucichły. Puste ulice metropolii przenika cisza. Jest to widok przyprawiający o dreszcze. Miasto umarło.
Chłopiec o kasztanowych włosach idzie jedną ręką obejmując swojego pluszaka, a drugą co chwila przecierając oczy. Kasia uważnie rozgląda się po okolicy, trzymając delikatnie dłoń na ramieniu dziecka. Co kilkanaście metrów na ulicy, tuż przy krawężniku stoi coś w rodzaju koksowników. Języki ognia wysuwają się kilkanaście centymetrów w górę. Dzięki temu światłu każdy kamień wydaje się być przerysowany. W ich okolicy panuje jasność, co zapobiega potknięciom się o nierówny chodnik. Ola raz już tego wieczora nie zauważyła wysuniętej kostki brukowej. Rozdarła sobie spodnie na lewym kolanie, spod materiału wypłynęła stróżka krwi.
W ciche poszukiwania dziewczyny zaangażowały również Vasco, który na dobrą sprawę i tak szukał Pani Anderson, by oddać jej "pewną rzecz"-jak to powiedział. Rozdzielili się, by dokładniej i sprawniej przeszukać ulice osiedla. Kasia wzięła pod swoją opiekę Alana, ponieważ to właśnie ona do tej pory miała z chłopcem najwięcej do czynienia. Choć nie bardzo miała wtedy humor na zajmowanie się bachorem, to w głębi dusz dziewczyna wie, jak bardzo zauroczyła się w tym cherubinku. Chłopiec ma niezwykle piękne, duże, brązowe oczy. Grzeczne i ciche usposobienie doskonale pasuje do jego okrąglutkiej buzi i różanych policzków. Nie jedno dziecko w jego wieku już dawno popadłoby w spazmy, nie mogąc odszukać matki, lecz nie Alan. Cicho i z uporem szuka swojej zguby. Pomimo zmęczenia, wciąż czujnie rozgląda się po ulicy i frontowych ogródkach domów. "Aniołek"- tak nazywała go babcia, gdy jeszcze żyła. Uważała, że to złote dziecko. Nigdy nie sprawiał problemów staruszce, która w dużej mierze zajmowała się chłopcem. Rodzina Anderson mieszkała w niewielkie miejscowości Muirkrik, na południu Szkocji. Trój osobowa rodzina dzieliła domek wraz z teściową Anny- Kay. Kobieta potrafiła całe dnie spędzać w kuchni, piekąc najpyszniejsze ciasta, jakie Alan kiedykolwiek jadł. Malec siedział zawsze w krzesełku zapięty specjalnymi pasami i przyglądał się poczynaniom babci. Gdy ciasto było już w piekarniku, a stół był posprzątany, wyciągała planszę do gry w "Chińczyka" i uczyła malca grać, a przy okazji liczyć. To dzięki Kay, chłopiec umiał już liczyć do dwudziestu i znał cały alfabet, nim jeszcze dobrze nauczył się chodzić.

Na końcu Strefy jest polana wielkości dwóch niezabudowanych działek. To właśnie tam swoją przyczepę kempingową zaparkowało małżeństwo z trzynastoletnim stażem, Pan i Pani Alien. Jak to określił sierżant May "amerykańskie hipiski". Rzeczywiście są oni amerykanami, a do Europy przeprowadzili się pół roku temu, by nacieszyć się życiem i zobaczyć kawałek świata. Od czasu przypłynięcia do starego kontynent włóczą się tu i ówdzie swoim kamperem, poznając nowe kultury. Kasia ujrzawszy dwójkę ludzi wyginających się dziwacznie w świetle pochodni, pomyślała, że najlepiej będzie ich obejść. Dość już atrakcji na dzisiaj. Nie daj Boże jeszcze by nas zaczepili. Wyglądają właśnie na takich "kontaktowych" ludzi.-myśli. Jej plan nie dojdzie jednak do skutku, ponieważ przy jednym z boków pojazdu stoi oparty o niego Vasco. Ma na sobie za dużą koszulę flanelową, którą dostał w Centrum. Xandra zaoferowała, że wypierze zabrudzone ubrania. Głównie chodziło jej o rzeczy Kasi, Vasco stał jednak obok i nie mógł przepuścić takiej okazji.
Chcąc nie chcąc dziewczyna musiała podejść do kampera. Alan również dostrzegł znajomą twarz Vasco Zapaty. Kobieta rozciągała się, uniosła jedną nogę wysoko w górę i oparła ją o bok przyczepy. Odchylając się, wymachiwała rękoma jakby ćwiczyła układ do bollywoodzkiej choreografii. Mężczyzna stojący koło niej, robił przysiady, równocześnie rozmawiając z Vasco. Nie był on zbyt wysoki, a sylwetkę miał raczej szczupłą. Jedynie owłosione nogi wyłaniające się spod żółtych szortów świadczyły o jego atletycznej budowie. Ma bardzo mocno zarysowane łydki. Kasia i chłopiec byli kilka metrów od nich, gdy nagle Alan wysunął się spod ręki dziewczyny i pobiegł w stronę Vasco i dwójki dziwaków.
-Alan zaczekaj.-powiedziała ruszając za nim. Gdy dobiegła do grupki, zrozumiała, dlaczego chłopiec tak wyrwał. Przed Vasco na leżaku spokojnie spała Pani Andreson. Kosmyki przetłuszczonych włosów opadły na jej twarz. Chłopiec nic nie mówiąc wskoczył na leżak i ułożył się koło swojej mamy, wtulając się w nią i niemal natychmiast zasypiając.
-Jak widać zguba się znalazła.-powiedział mężczyzna nadzwyczaj dźwięcznym, pozytywnym głosem.
-Taaak.-powiedziała niepewnie Kasia spoglądając na parę. Kobieta zakończyła rozciąganie i podeszła do męża obejmując go po przyjacielsku. Na policzku mężczyzny zalśniły cienkie, srebrne linie. Oboje uśmiechnęli się szeroko. Ciepłe światło pochodni tylko trochę rozdarło mrok na ich twarzach. Cień tańczył złowieszczo, podkreślając ich podkrążone oczy. Widok ten wywołał w Kasi niepokój. Spojrzała więc na spokojnego Vasco. Ten ciągle w tej samej pozycji, jak zwykle lekko przygarbiony z rękoma w kieszeniach przyglądał się pustym wzorkiem na śpiącą matkę z dzieckiem, a pod nosem pojawił mu się delikatny, krzywy uśmiech. Kasia przełknęła głośno ślinę.
-Nazywam się Farnkie, a to mój mąż Ben.-powiedziała słowiczym głosem kobieta, po zbyt długiej chwili ciszy. Wyciągnęła do Kasi rękę, w jej ślady poszedł Ben. Kasia uścisnęła je.-Alienowie to my!-Kasia spojrzała się z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
-Frankie i Ben Alien. Nazwisko z dziada para dziada.-tłumaczy Ben zauważając zakłopotanie dziewczyny.
-Spadkobierca farmy w Roswell.-Vasco oderwał wzrok od śpiących. Ben się zaśmiał.
-Być może.-powiedział. Za okularami Vasco zabłysły iskierki, zadowolony z udanego dowcipu.-Vasco już znam, ty musisz być ...
-Kasia Krauze. Co ona tu robi?-przeszła od razu do meritum, odwracając wzrok od diabolicznie wyglądających twarzy.
-Sie Arme!-rzuciła Frankie.-Krauze to niemieckie nazwisko, prawda?- spytała delikatnie łapiąc w dwa palce kosmyk włosów Kasi i przyglądając się mu.
-Polskie. To znaczy, jestem z Polski.-Bardzo nie komfortowa sytuacja. Ta kobieta zdecydowanie naruszyła moją przestrzeń prywatą.-pomyślała łapiąc pukiel i kładąc go na drugim ramieniu. Ciśnienie jej podskoczyło.
-Och, wybacz. Masz takie piękne włosy. Są takie grube w pięknym odcieniu słomy. Farbowane?-nie odpowiedziała. Mąż złapał Frankie za ramiona i cofnął ją o krok do tyłu.
-Przepraszam za nią. Zawsze jest jej wszędzie pełno...-uśmiechnął się szeroko, odsłaniając szereg niezbyt równych zębów. Jego jedynki nieznacznie nachodzą na siebie. Rażący jest również brak lewej czwórki.
-Zrobiłam coś nie tak?-wyszeptała patrząc na męża. Ten tylko do niej mrugnął i pogłaskał po ramieniu.
-Pani Anderson szukała pocieszycieli. Chciała z kimś porozmawiać o minionych, tragicznych dniach.-"Mogła porozmawiać z nami." pomyślała Kasia patrząc na jej spokojną twarz.-Była zmęczona i trochę płakała, więc to nic dziwnego, że zasnęła. Nie mieliśmy serca jej budzić.
-Syn jej szukał.-powiedziała dziewczyna, trochę machinalnie. Teraz to ona patrzy upiornie na śpiącą matkę z dzieckiem. Z niewiadomych przyczyn odczuła ogromną ulgę, widząc jak oboje są otuleni bezpiecznym snem.
-Nie wiedzieliśmy tego. Powiedziała, że został w domu. Myśleliśmy, że poprosiła kogoś o opiekę nad chłopcem.-pokręciła głową.
-Tu jesteście!-krzyknęła Ola po Polsku, wyłaniając się z cienia ulicy. Podbiegła.
-Trzeba będzie ją obudzić.-powiedziała Kasia.
-Och, jak dobrze.-powiedziała Ola oddychając nierównomiernie.-Śpią?!- dopiero teraz spojrzała na nieznajomych.- Me Liamo Ola.-przedstawiła się, kalecząc język i wyciągnęła rękę by się przywitać.
-Cześć! Jestem Frankie, a to jest Ben.- Angielski. Ola odetchnęła z ulgą, że nie musi siłować się, by przypominać sobie zwroty z gimnazjalnych lekcji hiszpańskiego.
-Nie wydaje mi się, by pobudka była dla nich teraz najlepszą opcją.-powiedział Ben.-Mogą tu zostać.
-Tak!-Frankie przytaknęła z entuzjazmem.
-Jest późno. Nie mogą tak spać na tym leżaku pod gołym niebem.-mówi bez emocji Kasia. Patrząc na panią Anderson zrozumiała, że sama leci z nóg.
-Kochanie, leżak jest wygodniejszy niż ci się wydaje. Sam nie jedną noc na nim przespałem. Zdaje się, że mamy jeszcze jakiś koc na zbyciu.-powiedział spoglądając na żonę. Przytaknęła.
-Niebo jest bezchmurne.-zauważył Vasco odbijając się plecami od kampera. Stanął koło Oli. Kasia obruszyła się w głębi, że chłopak jej nie popiera. Z resztą, na co ona liczyła z jego strony?
-Właśnie!-zaśmiał się Ben.-To jak pani porucznik?-wyprężył się i zasalutował Kasi. Zignorowała ten gest. Dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę. Ta wzruszyła ramionami. Wywróciła oczami.
-Dobrze, przyniosę koce dla nich z domu.
-Ja mogę pójść z wami i...
-Przyniosę.-rzuciła przez ramie odwracając się. Jej blond włosy szybko zniknęły w mroku nocy. Vasco i Ola ruszyli za nią.
Świetnie. Utrata kontroli nad sytuacją, to jest to co kocham.-myśli.-Nie znam zbyt dobrze ani pani Anderson i jej syna, ani Vasco, ale czuję jakąś więź z nimi. To, że pani Anderson nie jest w najlepszej formie, widać jak na dłoni. Dziecko nie powinno pozostać w takiej sytuacji samo, bez racjonalnej osoby dorosłej w pobliżu. A Zapłata?! W biurze wydawał się być miły. Miałam nawet wrażenie jakby chciał się zaprzyjaźnić. Dlaczego stanął w takiej sytuacji po ich stronie? Może przesadzam? Nie powinnam się przejmować nadbagażem. Zorganizowanie powrotu do domu, to się liczy. Kiedy Markus i Hania do nas dotrą, będziemy mogli od razu wyruszyć w drogę. Tak... Hania i Markus.- spojrzała na skrzącą się konstelacje wielkiego wozu.

Tuż przed ósmą rano upał już dopisywał. Osiedle jakby zmieniło się przez noc. Teraz wygląda na bardziej przyjazne. Gdyby nie te koksowniki i wozy wojskowe na skrzyżowaniu, wyglądało by jak zdjęcia z jakiegoś katalogu deweloperskiego. Drzwi domów otwierają się po kolei i wychodzą z nich wypoczęci ludzie. W powietrzu unosi się duszny zapach nagrzanego asfaltu. Kasia wraz z Casto i jego koleżanką z biura- Eulalią spokojnym krokiem idą ku żółtemu budynkowi. Z daleka rzuca się w oczy ciemno zielony samochód. Większy niż inne. Ma on dużą naczepę z zarzuconą plandeką na jeden z boków. Obok auta już tworzy się kolejka. Dobiegają stamtąd głośne komendy w obcym języku. Kasia ukradkiem spoglądała na Eulalie. Jej choro-blada twarz kontrastuje z ciemnymi włosami. Powieki ma jeszcze zaczerwienione i opuchnięte. Kasia całą noc słyszała czyjś tłumiony płacz. Domyśliła się do kogo należał. Casto przyuważył jej spojrzenie.
-Ta k-k-kobieta z maluchem nie wrócili z wa-a-a-mi.-zaczął.
-Spali u... przyjaciół.-chłopak pokiwał głową.
-Nie chcę być niegrzeczny, a-a-le wczoraj trochę jeee-j odbiło.-Kasia westchnęła.
-Mówiła coś o swoim mężu, jeśli dobrze zrozumiałam.- Eulalia zagarnęła krótkie włosy za uszy.
-T-t-twierdzi, że go widziała tuż przed bramą.
-To dlaczego go nie wpuścili? -dziewczyna miała lekką chrypę. Kasia wlepiła wzrok w rosnącą kolejkę.
-Bo jej się przy-y-widziało.
-Como sabes que?
Czy Pani Anderson odbiło? Być może. Uważam, że to raczej coś na kształt załamania nerwowego. Musi wypocząć. Kobieta nie mało przeszła. Wydaje się być typem osoby, dla której priorytetem jest dziecko, rodzina. Zapewne podczas naszego pobytu w biurze nie miała żadnych wieści od męża. Musiała przeżywać katusze nie wiedząc co się z nim dzieje. Czy jest bezpieczny? Opuścił bezpieczne miejsce myśląc o niej. Co ona bez niego zrobi? Zbiry obrabowały go korzystające z okazji. Został dźgnięty pod żebra i obrabowany ze swojego Rolex'a. Chciał tylko uciec, znaleźć ich. Błagając o pomoc, nikt nie zareagował. Wolność!-na ustach przechodniów. Wolność- dla kogo? Bez bandamek na twarzach, bez kapturów na głowach. Dumnie przemaszerowali główną ulicą miasta, eksponując swoje zdobycze. Ścięta głowa burmistrza. Kto im zabroni?! Zapach paliwa, dymu, odór spalenizny wypełniał ich płuca. Krzyczał do nich- Wolność! Boże. Coś ty zrobił Markus?!
Stanęli w kolejce, grzecznie czekając na swoja kolej. Krok za krokiem podeszli do dwóch żołnierzy. Jeden z zielonych o coś zapytał. Casto odpowiedział i każde z nich dostało na ręce po kartonie. Mężczyźnie przypadł najcięższy. Eulalia miała najmniejszy i najlżejszy. W środku znajdowały się dwie paczki makaronów, trzy paczki ryżu, parę puszek z gotowymi daniami. Kasia otrzymała parę słoików i trzy rolki papieru toaletowego oraz jedenaście niewielkich ręczników. Casto niósł zgrzewkę wody i trzy słoiki z marynowanymi paprykami.
Będąc w połowie drogi z powrotnej, trzy domy od ich miejsca zakwaterowania, był niewielki zakręt. Spomiędzy domów wyłaniał się w tym miejscu wysoki na cztery metry płot. A tak właściwie wielki kawałek blachy umocniony belkami powtykanymi na skos i workami z piaskiem na samym dole. Właśnie w tej luce Kasia dojrzała panią Anderson. Stała ona twarzą zwróconą do blachy. Jedną rękę miała do niej przyłożoną. Zaniepokojona tym widokiem, odłożyła karton na chodnik. Podchodzi do Pani Anderson.
-Obiecuję... tak, naprawdę... Jeśli chcesz mogę...
-Pani Andreson?-zagaja Kasia. Kobieta odwraca nieznacznie głowę w jej stronę. Nasłuchuje.-Pomogła by nam pani w przygotowaniu śniadania? Nie za bardzo wiem, co Alan lubi jeść.-znów odwraca się twarzą do płotu. Odrywa dłoń, prostuje się.
-Będzie dobrze. Później wrócę do ciebie. Muszę zająć się Alanem. Sprowadzę lekarza.-odwraca się do Kasi. Wygląda na osobę bardzo zmęczoną. Oczy prawie ginom jej pod fałdami skóry. Usta ma spękane, jakby była odwodniona. Mimo to ruszyła w stronę Casto i Eulali bardzo żywym krokiem.
-Dobrze się pani czuje?-spytała Kasia idąc za nią, zastanawiając się nad jej wzmianką o lekarzu.
-Tak. Chodźmy jeść.

Po zjedzonym wspólnie z resztą domowników śniadaniu, Kasia i Ola siedziały w salonie. Wraz z nimi była Xandra i Tanneci, Eulalia oraz Selana. Pani Anderson odpoczywając w fotelu koło okna obserwowała jak Alan bawi się na dywanie. Uśmiechnęła się pod nosem, rozmarzonym wzrokiem wpatrzona w syna. Westchnęła głośno, gdy poczuła ciepło słońca na swojej skórze. Przymknęła oczy.
-Ma Pani bardzo grzecznego syna.-powiedziała Xandra, głosem drżącym ze starości. Pani Anderson spojrzała na nią i odwzajemniła uśmiech staruszki.
-Aniołek, jak mówiła babcia Kay.
-W rzeczy samej. Przepraszam, że znów pytam, ale ile nasz złotko ma latek?-nachyliła się trochę ku chłopcu, ale szybko powróciła do wygodnej pozycji, zapadając się w miękkich poduszkach kanapy.
-Osiem.-znów przymknęła oczy na chwilę.
-I pół!-krzyknął Alan biegając po salonie i kuchni.
-Tak.- zachichotała.-Właściwie to już prawie dziewięć. Niedługo ma urodziny. Razem z mężem chcieliśmy zabrać go na wycieczkę do...
-Mamo! Zobacz.- syn podbiegł do Pani Anderson. Położył jej na kolanach brązową ramkę ze zdjęciem czteroosobowej rodziny. Fotografia przedstawiała ciemnoskóre małżeństwo o śnieżnobiałych zębach. Obok nich stała nastolatka z włosami zaplecionymi w warkoczyki z kolorowymi paciorkami, i chłopiec unoszący w górę, niczym zwycięzca wyścigu F1, czerwoną ciężarówkę. W tle gęste, zielone drzewa i bawiące się w dali dzieci z rodzinami. Wyglądało to na jakiś park. Tanneci wychyliła się nad oparciem kanapy, by uważniej przyjrzeć się zdjęciu. Jej smukła, zapadnięta twarz odbiła się w szkle.-Ten chłopiec ma taki sam samochód jak mój!
-Rzeczywiście synku. Idź baw się dalej.-odebrała od syna zdjęcie i postawiła na stoliku pomiędzy fotelem, a kanapą.
-Skąd to wziąłeś mój drogi?-spytała Xandra zatrzymując Alana, wybiegającego z salonu. Chłopiec się speszył i spuścił wzrok. Kasia i Ola wpatrywały się w zdjęcie uśmiechniętej rodziny.- No powiedz, przecież to nic złego.-chłopiec podbiegł do matki i wskoczył jej na kolana, wtulając się w nią.
-Powiedz, może jest tu więcej ukrytych pirackich skarbów.-zachęciła Kasia uśmiechając się delikatnie. Chłopiec spojrzał na nią uważnie, a jego wzrok na chwilę zatrzymał się na jej lewym przedramieniu. Na jego wewnętrznej stronie spod rękawa wystawał kawałek wytatuowanego napisu. Zaciekawiło to chłopca. 
-Masz tatuaż?!-wyszeptał podekscytowany. Kasia spojrzała na lewą rękę.
-Tak.-uśmiechnęła się do chłopca.
-"Nigdy się nie ...
-... nie poddam."-dokończyła Kasia.
-Bolało? Dlaczego taki? Ja bym chciał mieć Bumblebee, ale mama mówi, że tatuowanie jest złe i bardzo boli. 
-Powiem Ci później, dobra? To co z tymi pirackimi skarbami?
-Pirackie skarby?-powtórzył malec, jakby wcześniej mu to umknęło. Kasia skinęła głową. Przypomniało jej się jak wraz ze swoją młodszą siostrą, Olą i Hanią bawiły się w jej ogródku w Zagubione dzieci z Nibylandii. Chowały wtedy naszyjniki mamy i rysowały mapy prowadzące do skarbu. Skarb musiał być dobrze ukryty, by Kapitan Hak nie dostał go w swoje posiadanie. Naszyjnik z perłami do tej pory nie został odnaleziony.
Chłopiec trochę nieśmiało poprowadził dziewczynę do niewielkich drzwiczek pod schodami. Wcześniej ich tu nie zauważyła. Były one uchylone, a farba na obrzeżach popękała i ukruszyła się. Jakby ktoś zamalował te drzwiczki. Na jednym ze schodków stał czerwony wóz, taki sam jak ten na zdjęciu. Alan wskazał palcem na drzwiczki. Kasia klęknęła koło nich i puściła oko do chłopca. Uśmiechnął się. Ola podeszła i usiadła na schodach. Zaczęła rozmawiać z malcem na temat samochodów i przekomarzać się.
-... Nie prawda. Czerwone są najlepsze!
Kasia otworzyła drzwiczki. Kryły one za sobą niewielką skrytkę, a w niej kilka pudełek. Jedno z nich było otwarte. Wyciągnęła brązowy karton. Spojrzała ukradkiem na Olę. Dziewczyna pomimo zabawy z Alanem, bacznie obserwowała co robi Kasia. Odchyliła skrzydła kartonu. W środku było jeszcze więcej zdjęć. Wszystkie przedstawiały tą samą rodzinę, podczas różnych świąt i uroczystości. Uśmiechnięci leżeli na plaży. Dzieci kąpiące czarnego labradora, całe mokre i w pianie. Zdjęcie koło pięknie przystrojonej choinki z masą prezentów pod swoimi gałęziami. Choinka zasłaniała duże okno, obok którego stoi duży brązowy fotel. Po kolei wyciągała zdjęcia i podawała Oli, by również je obejrzała.
-Skarby!-podskoczył Alan.
Pod zdjęciami znajdowały się książeczki zapisane ręcznie, w skórzanych okładkach. Szklana szkatułka z białymi koralikami. Parę guzików latało luzem po pudełku.
-O Boże!-wymsknęło się Oli. Szklana szkatułka głośno obiła się o schodek.-Czy ty widziałaś co jest w środku?!-szepnęła. Knykciami podsunęła Kasi pudełeczko. Ostrożnie ujęła je w palce i podniosła do twarzy. Serce mocniej jej zabiło. W środku nie znajdowały się koraliki, jak wcześniej oceniła dziewczyna, lecz zęby.
-Nie zbierałaś nigdy zębów?-odstawiła szkatułkę z powrotem do pudełka, próbując jakoś usprawiedliwić znalezisko.
-Nie!
-A ja tak, mleczne. Tak na pamiątkę.-zaczęła chować wszystkie zdjęcia powrotem do kartonu.
-Po co, ktoś miałby je tu chować? Co tu robią te zdjęcia?-spytała Ola. Alan wstał i wrócił do salonu, powiedzieć mamie o skarbie piratów, który odkrył.
-Nie wiem. Wydaje mi się, że te drzwiczki były zamalowane. Zauważyłaś je wcześniej?-Ola pokręciła głową. Jeszcze raz podała przyjaciółce zdjęcie z choinką.-Nie wydaje ci się, że to zdjęcie zostało wykonane w tym domu?-Ola zmarszczyła brwi i nos. Przysunęła ramkę do oczu. Westchnęła.
-Wygląda podobnie. Ten fotel i kominek. Podejrzewam, że dużo domów jest tu zbudowanych w ten sam sposób, a takie meble mogły być tu modne w ostatnich latach.-Kasia schowała zdjęcie, a pudełko wsunęła pod schody.
-Tam są trzy takie kartony.-powiedziała.
-O czym myślisz?-spytała Ola po dłuższej chwili ciszy. Blondynka wzruszyła szczupłymi ramionami.
-Nie wiem czy chcę cokolwiek o tym myśleć.
-Co?-zdziwiła się Ola. Światło wpadające do pomieszczenia padało prosto na nią. Jej włosy zapłonęły czerwonością, a piegi na twarzy jakby wyszły z ukrycia. Kasia spojrzała jej prosto w oczy, na jej twarzy malował się smutek.
-Ja chcę tylko żeby Hania i Markus już wrócili. Całą noc myślałam o tym co robią teraz moi rodzice. Zastawiałam się, co dzieje się w Polsce. Chciałabym usłyszeć jak ktoś prócz nas mówi po Polsku. Tak bardzo chcę wrócić do domu.
-Ja też...

-Mam wrażenie jakbym stała na plaży, wpatrzona w horyzont, na którym pojawiła się wielka fala. Widzę jak sunie w moją stronę. Wiem co się stanie, jednak nie mogą nic zrobić. Nie uciekam, bo chcę się napawać tym pięknym widokiem nieba, które zaraz zakryje fala. Ola, mam wrażenie, że stanie się coś złego, ale tak bardzo nie chcę o tym wiedzieć...



sobota, 16 września 2017

SAFE ZONE cz. 1

Około dwustu osób stoi w zwartej grupie na głównej ulicy ośrodka. Wszyscy zwróceni frontem do żołnierzy stojących w dwu szeregu w zielono szarych mundurach. Przed nich wyszedł szczupły mężczyzna, o prostych ramionach. Włosy miał równo przycięte i wygolone na bokach, a nad górną wargą znajdował się gęsty wąs, tak jak i włosy, w kolorze brązowym. Pan porucznik złożył ręce za plecami. Niebo zaszło chmurami. 
Wszyscy zebrani na placu, kolorowi ludzie, to nowo przyjezdni. Jedni z pierwszych, którzy szczęśliwie dotarli do bezpiecznej strefy. Zebrani w mniejszym lub większym skupieniu czekają na słowa porucznika, wiedząc, że po jego przemowie udadzą się na odpoczynek, coś zjedzą, a może nawet będą mogli odnaleźć bliskich, czy spotkać się z wojskowym lekarzem. Po odchrząknięciu, dowodzący zaczął przemawiać donośnym głosem:
-Jak wiecie znajdujecie się na terenie ośrodka wojskowego, na północ od Barcelony, utworzonego na potrzebę zaistniałej klęski.-zaczął maszerować wzdłuż przybyłych. Spoglądał na wszystkich groźnie, jak jastrząb wypatrujący najmniejszego ruchu wśród traw.-Nazywam się porucznik Max O'Connell i tak, jestem Brytyjczykiem, na domiar złego o irlandzkich korzeniach.-przeciągną wzrokiem po kolorowej masie.- Połowa żołnierzy przyjechała tu z Wielkiej Brytanii, by zapewnić Wam bezpieczeństwo. Reszta to żołnierze z 41 Brygady Piechoty z Aquitaine i wasza rodzima Guardia Civil. Ośrodek został utworzony na terytorium osiedla cywilnego, więc wszystkie luksusy macie zapewnione. Jednakże, nie możemy ich nadużywać, dlatego prąd będzie włączany na trzy godziny codziennie od dziewiętnastej i na godzinę o ósmej rano. Dopływ wody będzie wyłączany od godziny dwudziestej drugiej do szóstej rano i na godzinę o drugiej popołudniu. Wszystko to jest konieczne, aby przepompownie i regeneratory nie padły po tygodniu. Prąd może się wyłączyć również wtedy, gdy nastąpi przeciążenie, w co wątpię bo zmartwienie ładowania telefonów komórkowych mamy już z głowy.-przeszedł szum wśród ludzi. Sieci szwankowały lub w ogóle nie działały już od kilku dni, ale teraz porucznik nie zostawił cienie wątpliwości, że sieci telekomunikacyjne padły. Kasia zaczęła myśleć o swoich rodzicach. O tym czy w Polsce także są takie problemy, jaki wpływ na nich wywarł atak na Hiszpanie, w końcu Polska jest w Unii Europejskiej.-... Domy są dość przestronne, a w założeniu ośrodek ma przyjąć półtora tysiąca cywili. Będziecie ulokowanie po 10 osób na dom. Po prowiant zgłasza się delegacja z każdego domu, codziennie o ósmej rano w tym miejscu. Jesteśmy w centrum osiedla i jeśli wybuchnie jakiś pożar, czy zostaniem zaatakowani niezwłocznie spotykamy się tutaj.
-Mogą nas zaatakować?-wyrwał głos z tłumu.
-Kto to jest?
-Wiadomo co się dzieje w Asturii?
-Jesteśmy bezpieczni?
-To bujda, żadnej wojny nie ma. Jesteśmy przedmiotem eksperymentu.
-O czym myślisz?-spytała Ola swoją przyjaciółkę.
-Chcę do domu.-Ola złapała ją za rękę. Porucznik próbował uspokoić tłum krzykiem, ale gdy to nie poskutkowało strzelił w powietrze. Echo przeszło ponad ich głowami. Wszyscy zamilkli.
-Widzicie to?-podniósł pistolet do góry.-Będziemy was bronić, i tego miejsca, takie jest nasze zadanie.-schował broń do kabury. Żołądek zwinął się Kasi w kłębek. Myślami była teraz w domu, siedziała z rodzicami na kanapie i oglądała wstrząsające wiadomości o najeździe na zachodnią Europe. Największym problemem byłby brak sprawnego telefon, co uniemożliwiałoby jej zadzwonienie do przyjaciół. -... więc mam nadzieję na pomoc pełną entuzjazmu przy budowie ogrodzenia. Za uwagę dziękuję, spis i zakwaterowanie odbędzie się w tym żółtym domu, który właśnie oficjalnie staję się centrum naszego wszechświata. Proszę o ustawienie się w kolejce i spokojne oczekiwanie na swoją kolej. Papierkową robotę odwalają dziś sierżant May i sierżant Martinez.
Część ludzi ruszyła szybkim krokiem ku drzwiom niewielkiego budynku o żółtych ścianach. Inni niespiesznie zarzucili swoje bagaże na plecy, część stała i rozmawiała między sobą, a jeszcze inni zaczęli szukać swoich bliskich w tłumie, nawołując się żałośnie. Pani Anderson jako pierwsza z grupy wystrzeliła i to w kierunku porucznika. Alana zostawiła za sobą. Przez cały ten czas niemal nie wypuszczała go ze swoich objęć, a teraz maluch został sam w tłumie nieznanych mu twarzy. Rozglądał się bezradnie, przyglądał się każdej mijającej go osobie, przyciskając swojego aligatorka coraz mocniej do siebie. Na szczęście jedna ze starszych pań z biura, zauważyła to i zaopiekowała się chłopcem.
Pani Anderson podeszła do półkownika i szła koło niego, ciągle mówiąc:
-Widzi pan, panie O'Connell...
-Poruczniku.-poprawił ją. Zatrzymał się i spojrzał na kobietę stalowym wzrokiem.
-Poruczniku O'Connell, gdy jechaliśmy tu autobusem, tuż przed bramą zauważyłam mojego męża. Kierował się w tą stronę. Musiał iść na piechotę, gdy wybuchło całe to zamieszanie był w pracy ze dwa kilometry stąd. Nie wiem dlaczego nie mogliśmy go zabrać do autobus, to mój mąż, a nie żaden terrorysta.-mówiła coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie. Zaczęła gestykulować, przez co porucznik spojrzał na nią krzywo.-Mam syna. Przeżyliśmy okropne rzeczy w ciągu ostatnich dni, widzieliśmy... widzieliśmy straszne rzeczy.
-Co takiego pani widziała?-kobieta się zawahała, zciszyła głos.
-Oscar, ochroniarz, który był z nami, został... został rozjechany tuż przed wejściem do autobus. Niemal przecięło go w pół. To było straszne!
-Ile lat ma pani syn?
-Osiem. Jest bardzo mały, niewiele jeszcze rozumie, ale widział to. Wiem pan porucznik, jaka to trauma dla takiego niewinnego dziecka?-mężczyzna wywrócił oczami i zaczął powolny marsz w nieokreślonym dla pani Andreson kierunku. Ruszyła za nim.-Mój mąż...
-To nie był pani mąż, pani...
-Anna Anderson.
-Brytyjka?
-Szkotka.
-Szkocja to też część Zjednoczonego Królestwa. -obruszył się. Przyspieszył. Dwóch innych żołnierzy dołączyło do niego. Stanęła przed nim tarasując mu drogę. Zatrzymał się.
-To mój mąż! Wiem jak wygląda, wiem jak się porusza. Nawet po sposobie w jaki oddycha go poznam, a pan mi mówi, że to nie był mój on?!-między brwiami zrobiła jej się mała bruzda, tak jak i koło zakrzywionego nosa. Ręce miała wyprostowane wzdłuż ciała, a pięści tak mocno zaciśnięte, że aż knykcie jej pobielały.-mężczyzna milczał chwilę. Z nieba zaczął padać drobny deszcz. Osiedle nabrało odcieni szarości.
-Proszę iść i się zameldować w Centrum.
-To był MÓJ MĄŻ!-kobieta o żydowskiej urodzie napięła się jak struna. Żołnierze postronni przystanęli, a dwóch towarzyszy porucznika zaczęło coś szeptać między sobą. Jeden z nich położył dłoń na pasku, dwoma palcami dotykając kabury. Był to znak, którego pani Anderson na swoje nieszczęście nie dostrzegła.
-Powtarzam pani po raz kolejny, że to nie był...
-To był mój mąż, mój mąż, mój mąż, MÓJ-MĄŻ!

-Co tam się dzieje?-spytała Ola, gdy stały w kolejce, która rosła z sekundy na sekundę. Kasia spojrzała w kierunku, z którego dochodził krzyk. Nie tylko one zwróciły na to uwagę.
-To pani Anderson.- Wiele nie myśląc Kasia ruszyła w jej kierunku.-Pilnuj kolejki.-rzuciła przez ramie znikając między ludźmi w plastikowych pelerynkach.
-To mój mąż, to mój mąż...
-Pani Anderson, wszystko w porządku?-spytała blondynka podchodząc nieśmiało od boku. Badawczo spojrzała na rozjuszoną kobietę i spokojnego jak skała mężczyznę, prawie o głowę wyższego od niej.
-Zna ją pani?-spytał rudy żołnierz. Porucznik w milczeniu patrzył na Anne.
-Tak. Razem spędziłyśmy noc, podczas ...
-Proszę się nią zająć.-skwitował porucznik, wciąż nie spuszczając wzroku z kobiety. Zza pleców Kasi wyszedł starszy, łysy mężczyzna w mundurze khaki, na ramionach miał zarzucony biały fartuch. W obu rękach trzymał białe kubeczki, w prawej większy. Gdy Anna go ujrzała, podniosła rękę. Reakcja była błyskawiczna. Porucznik złapał ją za nadgarstek, pociągnął go w dół i wykręcając obrócił panią Anderson plecami do siebie. Szybko ją puścił odpychając lekko do przodu.
-Jezu!- oburzyła się Kasia.-Nie musiał pan tego robić!-podeszła i objęła ramieniem biedną kobietę. Masowała obolały nadgarstek. Był zaczerwieniony. Kasia spojrzała na mężczyznę i się przestraszyła. Dwóch żołnierzy za plecami porucznika stało z wycelowanymi pistoletami w stronę kobiet. Dowódca machnął ręką, a oni niczym roboty schowali broń do kabur.
-Będziemy was bronić, ale nie za wszelką cenę.-powiedział O'Connell i odwrócił się. Odszedł kilka kroków. Na ulicy zaczęły powstawać pierwsze kałuże.
-To był mój mąż.-wyszeptał jakby do nadgarstka.
-Proszę to zażyć, pomoże pani. To waleriana w tabletce.-powiedział lekarz, podając mniejszy kubek. Pani Anderson nie zareagowała, więc Kasia go chwyciła i wcisnęła jej w rękę. Kobieta połknęła zawartość naczynka. Lekarz wręczył jej drugi kubek z wodą. Popiła.-Proszę ją odprowadzić do Centrum, na pewno znajdzie się tam dla niej jakieś miejsce do spoczynku.-mężczyzna odszedł. Kasia objęła kobietę i zrobiła jak nakazał lekarz. Anna spojrzała na młodą dziewczynę.
-To był mój mąż.-powiedziała dobitnie ze łzami w oczach.- Kim oni są?
-Chcą naszego dobra.-nic już nie odpowiedziała. Porucznik uważnie obserwował jak kobiety wchodzą do budynku. Rozpadało się na dobre.

Salon był jasny i przestronny. Mieściły się w nim dwie duże kanapy, z jasnego materiału. Stolik do kawy, duży plazmony telewizor zawieszony na ścianie. Półki, na których panował deficyt. Był tam też duży, brązowy fotel postawiony tak, by siedząc na nim można było obserwować co się dzieje przed domem. W domu byli zakwaterowani w takim samym składzie, w jakim wyszli z biura. Dwie starsze pani: Xandra i Tanneci dzieliły wspólnie sypialnie na parterze. Ola i Kasia również miały wspólną sypialnię na dole, naprzeciw drzwi starszych pań. Vasco Zapata, Casto Diego i Nataniel Convarez dzielili pokój, niegdyś dziecięcy, na piętrze. Pani Anderson wraz z synem dostali pokój gościnny z łazienką, a kobietom z biura, Selenie i Eulali przypadła główna sypialnia na poddaszu, również z własną łazienką.
-Jak wrócę do domu to powiem, że będąc tu oszczędzono mi obiecanego luksusu.-zaczęła Ola siedząc na wysokim krzesełku przy pięknym, drewnianym stole jadalnianym.- My musimy dzielić łazienkę z staruszkami, kiedy inni mają prywatne łaźnie!
-Chłopacy też mają wspólną na piętrze.-odparłam. Uparcie wpatrując się w etykietę Vch Barcelona.
-Ale jest tylko dla nich. Oj, przestań! Żartuję tylko. Ciesz się luksusem! Kasia, co cię ugryzło?
-Martwię się o Alana.
-Dlaczego?- podwinęła jedną nogę pod brodę.
-Gdybyś tylko to widziała. W oczach miała jakiś obłęd, w kółko powtarzała jedno zdanie "To był mój mąż.".
-No przecież jej nie odbiło. Chyba, że zaraz wybiegnie na nas z siekierą i będzie niszczyć drzwi od łazienki.
-Bawi cię to?-spytałam łagodnie, spoglądając na przyjaciółkę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądała jak bezdomny pies z posklejaną sierścią. Sama pewnie nie wyglądam lepiej. Ola opuściła nogę i spoważniała.
-Nie tylko... wybacz, chyba za dobrze poczułam się w tym domu.-milczę.
-Pytałaś się o powrót do Polski?-spytałam, gdy uporałam się ze zdjęciem etykiety krótkimi paznokciami. Eh, jakbym miała żałobę po kocie. 
-Sierżant Martinez zapewnił mnie, że osobiście skontaktuje się z Polską ambasadą i da mi znać.-zawinęła rudy pukiel włosów na palec. Może mi się przywidziało? Oby. 
Deszcz rytmicznie uderzał w wąskie okno w jadalni. Osiedle nie jest aż tak duże, jak sobie wyobrażałam, po zapowiedzi porucznika O'Connella. Ile ma się tu osób zmieścić? Trzeba jednak przyznać, że domy są duże. Z tego co widziałam na mapie w Centrum, osiedle składa się z czterech ulic. Niesamowite jest, że przed domem, w którym mieszkamy rośnie drzewko pomarańczowe! Zachwyca mnie to niesamowicie. Cudownie byłoby mieszkać w takim miejscu. Rankiem wychodzić do ogrodu i zrywać pomarańcze i cytryny do świeżego soku.
Wśród stukania deszczu, usłyszałam coś głośniejszego. Szybkie, dobitne kroki ze schodów. Po chwili do jadalni wpadł Alan z aligatorem w objęciach. Wszedł i spojrzała na nas tymi ślicznymi oczami, jakby chciał coś powiedzieć, jednak milczał.
-Wszystko w porządku?-spytałam w końcu. Chłopiec pokręcił głową.
-Nie wiem gdzie moja mamusia.-powiedział piskliwym głosikiem, a usta schował za pluszakiem. Spojrzałam na Ole.
-Może jest w łazience?-powiedziała. Znów pokręcił głową.
-Może twoja mama się schowała i czeka, aż ją znajdziesz? Wiesz, tak jak w zabawie w chowanego.-chłopiec milczał, patrząc na mnie jakbym mówiła po chińsku, a nie po angielsku. Wstałam z krzesła.-Poszukajmy ją razem.-wyciągnęłam rękę, by mógł ją złapać. Nie zrobił tego, tylko poszedł przodem. Spojrzałam ponownie na Ole, ta tylko wzruszyła ramionami.

-Sprawdzę na górze.-powiedziała wstając. 

czwartek, 27 lipca 2017

Cotton-Eye

-Powtórz.
-Nie.-odpowiedziała łagodnie Ola.
-Powtórz!-nakazała Kasia.
-Nie ważne ile razy ci to powiem, dla ciebie te słowa i tak nie są prawdziwe. Niby masz wrażenie, że tłuką ci się wewnątrz czaszki, obijając ją od środka. Wydaje ci się, że są tak bardzo prawdziwe, że aż nie realne. Są dosadne do bólu. Lecz tak naprawdę, w nie nie wierzysz. Dlaczego? Powiedz, dlaczego na czarne mówisz białe? Też nie mogłam w to uwierzyć, ale O niebiosa!-westchnęła dziewczyna- przecież sama to widziałaś.-ostatnie słowa wyszeptała dosadnie.
-Dlaczego?-Kasia powtórzyła pytanie. Nagle ktoś włączył przełącznik. Bruzda na jej czole zniknęła. Spojrzała Oli prosto w oczy.-To złe pytanie.-usłyszawszy to, Oli opadły ramiona, westchnęła ciężko.
-To jakie pytanie powinnam zadać?-spytała po chwili zmęczona dziewczyna. Pocieszała się jednak w duchu, że jej monolog zmienił się w dialog i nabrała nadziei, że ta rozmowa zaraz dobiegnie końca i będzie mogła wziąć gorący prysznic, napić się herbaty i położyć do łóżka, zostawiając wszystkich i wszystko za drzwiami pokoju. Chłód przemknął jej po ramionach. Odgarnęła rude kosmyki włosów za uszy. Szybko zganiła się za egoistyczne myśli, choć nie do końca przekonująco. Po prostu tak wypadało zrobić, nie można myśleć o łóżku i spokoju, kiedy ktoś cierpi. Ktoś? Jej przyjaciółka, jedyna najbliższa osoba, jaka być może jej została na tym świecie. Pieprzyć ciepłe skarpety!-warknęła na siebie w myślach. Znów westchnęła, bo nie potrafi przekonać nawet samej siebie.
-Pamiętasz ten jesienny festyn?-zaczęła Kasia po chwili, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Napięła wszystkie mięśnie swojego ciała. Bardzo dużo kosztuje ją wspominanie tamtego zdarzenia. Palce zacisnęła na kocu.
-Przestań!-odwróciła głowę w bok, lecz spojrzenie jej przyjaciółki wciąż na niej spoczywało i Ola to czuła. Jakby ktoś przypalał ją papierosem w wielu miejscach na raz.-Nie zaczynaj znowu!-dziewczyna miała już dosyć ciągłego wyciągania trupa z szafy. Chciała żeby tam siedział, pokrył się pajęczyną i kurzem, schowany pod stertą starych ubrań.
-Było cudownie. Koncert wszystkim nam się bardzo podobał. Pamiętasz, co to był za zespół?-ciągnęła Kasia.
-Nie pamiętam. Nie zmieniaj tematu!-wzrok wlepiła w róg niebieskiego dywanu.
-Jeździliśmy na wozie z sianem. Hania dostała napadu śmiechu i w ogóle nie mogliśmy jej opanować.-kąciki jej ust uniosły się.-Wracałyśmy wtedy same. Miałam nocować u ciebie przez cały weekend. W twojej szufladzie na bieliznę schowałaś na tą okazję cytrynówkę. Już prawie byłyśmy u ciebie w domu, gdy zorientowałaś się, że zgubiłaś telefon.
Wróciłyśmy na teren festynu, ludzie wciąż kręcili się tam tłumnie, choć było już późno. Dzwoniłam na twój numer, ktoś mnie szturchnął i potknęłam się. Wtedy zniknęłaś mi z oczu.-powiedziała przepraszającym tonem.-Wołałam, pytałam ludzi czy cie widzieli, ale oni wpatrywali się we mnie otumanionym wzrokiem, śmieli się szyderczo, żartowali sobie ze mnie. Nikt mi nie pomógł.-po twarzy Oli pociekły gorące łzy. Wyraźne przed chwilą krawędzie dywanu, stały się nieostre i zamazane.-Zaczęło już świtać, wtedy go ujrzałam. Wyszedł zza stodoły. Nie wiem dlaczego nie zaniepokoiło mnie to, w jaki sposób wyglądał jego mundur. Koszula wyciągnięta ze spodni, rozpięta, potargane włosy. Ruszyłam pędem ku niemu wołając "Panie władzo! Pomocy!". Gdy dobiegłam, zobaczyłam ciebie. Leżałaś tam z tyłu na sianie...-Kasia nie kontrolowanie zaniosła się szlochem, lecz szybko go stłumiła.
-Przestań!-krzyknęła Ola. Wstała i patrzyła na blondynkę. Nie była pewna czy dziewczyna skończyła już mówić. Choć z całych sił próbowała powstrzymać się od płaczu, to jednak łzy popłynęły strumieniem po jej twarzy, a nieregularne głębokie szlochy wypełniły pokój. Kolana się pod nią ugięły. Nie będę płakać. Przestań idiotko! Nie rycz, w czym ci to pomoże? Podjudzasz tylko Kaśkę, nakręcasz ją! Spójrz teraz na jej czerwone oczy. Widzisz jak wygląda, a wiesz jak się czuje? Przestań płakać!-nakazała sobie w myślach Ola i uderzyła się pięścią w głowę. Chciała zrobić cokolwiek, by swoja uwagę skupić na czymś innym, chociażby na bólu.
-Po wszystkim poszłyśmy do twojego domu.-kontynuowała cicho Kasia. Skąd ona ma w sobie tyle siły, by o tym mówić?-zastanawia się Ola. Ta dziewczyna jest nie możliwa! Prawdy, z którą musi się dziś zmierzyć nie chce przyjąć do wiadomości, ale o TYM potrafi gadać godzinami!-złość w niej wezbrała jeszcze bardziej, ale pohamowała się. Musi się poświęci, choć serce jej pęka. Ona tego potrzebuje...- poszłyśmy się razem wykąpać. Nalałaś wiśniowego płynu do kąpieli, a słońce rozświetliło łazienkę na poddaszu. Pamiętasz co ci wtedy powiedziałam?- Jutro będzie lepiej. I tak było.-Kasia się wzruszyła. Pomimo tego horroru jakie przeżyły, były razem.- Co my teraz zrobimy? Nadal gdzieś, z tyłu głowy czuję dziwną pustkę, która oddziela mnie od ... od tego. Przez tą pustkę nie do końca rozumiem co się stało, ale cóż... Nie wiem co teraz z nami będzie ale wiem, że "Jutro będzie lepiej." Nasze "Jutro". Bo jesteśmy razem.
Gdy zegar wybił północ Ola znów umiała spojrzeć na przyjaciółkę swoim bystrym, łagodnym wzrokiem.
Kasia siedziała oparta plecami o ścianę pod oknem. Włosy miała tłuste i pozlepiane, a niesforne kosmyki poprzyklejały się do jej twarzy. Jej uśmiech odsłonił szereg, lekko nierównych zębów. W błękitnych oczach odbijało się ciepłe światło lampki nocnej. Owinięta w brązowy koc, przypominała Oli dom. Nie jej własny, rodzinny dom, tylko taki, jaki zawsze chciała mieć. Ciepły, pełen radości i miłości.
-Powiedz mi, dlaczego zabrali panią Anderson?-powiedziała łagodnie Ola.



wtorek, 25 lipca 2017

***Zmiany***

   Wygląd bloga ostatnio trochę się zmienił. Upewnij się, że w wersji komputerowej i na telefon twoje urządzenie widzi nowe zakładki ("Wprowadzenie", "Strona Główna", "Postacie"). Jeśli nie lub wystąpił jakiś problem, proszę napisz o tym w komentarzu pod dowolnym postem.
   Systematycznie sprawdzaj zawartość zakładek, ponieważ nie jest ona pokazywana na głównej stronie, a mogą pojawiać się tam istotne informacje i ciekawostki.

   Fajnie, że tu jesteś. Do "zobaczenia" niedługo. :) Pozdrawiam, Juri.