Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Dark Necessities

  -Co on mówi?
  -Pies go pogryzł.
  -Por favor!!!-krzyk przeszył budynek i ulice.
  -Zanieśmy go na górę. Ja i Oscar go weźmiemy, a wy...-zaczął Solano.
  -Nie za-zaniesiemy go tam, gdzie śpi reszta! A co jak o-o-on jest jednym  tych bandytów?!-krzyknął łysy chłopak, stając na schodach.
  -Odsuń się chłopcze, bo nie ręczę za siebie!-warknął policjant.
  -Me duele!!!- zawodził Hiszpan. Błękitne oczy Oli z przejęciem spojrzały na przyjaciółkę.
  -W kafeterii widziałam apteczkę.-powiedziała nie spuszczając oczu z Kasi.- Znajdź ją, proszę. Weź też wodę i cukier.-Kasia chwile się zastanawiała. Po sekundzie zrozumiała, jak bardzo ten mężczyzna musi cierpieć.
   Wskoczyła do pomieszczenia, które oświetlało słabe światło latarek z holu. Otwierała i zamykała wszystkie szafki po kolei, w głowie powtarzając sobie listę rzeczy, które ma zabrać. Jest! Małe, czerwone pudełko w skrytce nad kuchenką. Chwyciła mocno butelkę z wodą, woreczek z cukrem i ruszyła biegiem. Z góry niósł się hałas. Trzema susami, pomijając co drugi stopień, wbiegła na górę. Drzwi od tajemniczego "biura szefa" były otwarte, rozświetlone latarkami. Pogryziony mężczyzna w zielonej koszuli flanelowej leżał na brązowej kanapie, wbijając w nią palce. Dziewczyna powoli przeszła przez próg pokoju. Jej wzrok skupił się na jego prawej łydce. Ciekła z niej ciemna, gęsta ciecz, zostawiając coraz większą plamę pod kanapą. Tak bardzo krwawi...-pomyślała. Z amoku wyrwał ją głos Oli, która klęczała tuż obok rany.
  -Masz?-wyciągnęła rękę rudowłosa dziewczyna.
  -Tak, tak.-rzeczy niezdarnie wypadły Kasi z rąk.-Przepraszam.-kucnęła by pozbierać bandaże, które rozsypały się po dywanie. Nie mogła się oprzeć i znów jej wzrok, trochę mimo woli, powędrował na sączącą się równomiernie krew. Ola to zauważyła.
  -Może wyjdziesz, Kasiu?-spytała łagodnie i opanowanie. Dziewczyna oderwała wzrok od rany i  znów wróciła do rzeczywistości, pokręciła głową.
  -Chcę ci pomóc.-wypowiedziawszy te słowa, poczuła się jak mała dziewczynka, która na siłę chce pomóc mamie w robieniu obiadu. Obok Oli siedział Solano, właśnie kończył zawiązywać pasek nad kolanem mężczyzny. Ciągle mówił do pogryzionego by go uspokoić.
  -Raczej damy radę we dwójkę. Idź usiąść. Niedługo będzie po wszystkim.- Kasia wstała i wyszła, zamykając za sobą drzwi.

   Usiadła pod ścianą na swoim posłaniu, kolana podwinęła pod brodę i mocno je objęła. To wszystko wydawało jej się tak straszne, że chciała stamtąd zniknąć. Wolała być teraz w domu, z rodziną, cokolwiek by się tam nie działo. Zanurzyła się we wspomnieniach. Myślała o wakacjach sprzed roku, kiedy była szczęśliwa, kiedy wszyscy tacy byli. Co dzień chodzili na nadwiślańską plażę, a potem do późnego wieczora włóczyli się po mieście. Kasia była w związku z Jackiem, Hania z Markusem, a Ola miała studia, którymi tak bardzo się cieszyła. Pamięcią wracała do tych cudownych, słonecznych dni i zapachu waty cukrowej, który wniknął do jej włosów. Delikatny wiatr muskał jej twarz, czuła jego oddech na swoich rzęsach. Ciasno objęta, wdychała subtelny zapach soli i ten słodki smak malin... Zasnęła.
  Obudziła się zlana potem, usiadła i wzdrygnęła się na wspomnienie snu. Miała wrażenie, że ciągle czuje obślizgłe ręce na swoim ciele. Gwałtownie uniosła się z posłania, żeby się dobudzić. Biuro rozświetlało poranne słońce. Panowała cisza. Tylko w kącie, po drugiej stronie pokoju, Eulalia cicho łkała. Solano siedział na swoim tronie koło okna, a pod uchylonymi drzwiami od gabinetu siedziała rudowłosa dziewczyna. Kasia nie chciała jej budzić. Najciszej jak mogła podeszła do drzwi i zajrzała przez nie do środka. Na podłodze była dość spora rozmazana, szkarłatna plama. Światło padało na twarz mężczyzny, miał ciemną karnację. Na czole skrzyły mu się perliste krople potu. Leżał w bezruchu i im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej jego spokój wydawał się jej przerażający. A co jeśli umarł?-pomyślała. Skupiła swój wzrok na jego klatce piersiowej. Po dłuższej chwili doszła jednak do wniosku, że oddycha, płytko i nieregularnie, ale oddycha.
   Nagle poczuła uścisk na prawej łydce. Mocny i stanowczy ciągnący ją w dół, wprost pod lustro wody. Zimne macki ją obłapiają, serce staje zmrożone lękiem. Wystraszona krzyknęła i odskoczyła.
  -Co robisz?-spytała zaspana Ola, prostując się.
  -Wystraszyłaś mnie.-Wysapała Kasia. Część głów poderwała się i spojrzała w jej kierunku.-Przepraszam.-szepnęła po angielsku do obudzonych. Kucnęła obok przyjaciółki.-Co z nim?
  -Mogę uznać, że studia pielęgniarskie to nie do końca czas zmarnowany.-Ola uśmiechnęła się blado i przetarła zmęczone oczy.- Zatamowaliśmy krwawienie. Powoli poluźniam mu opaskę uciskową...-urwała jakby w połowie zdania. Kasia zmarszczyła brwi, gdy dziewczyna spojrzała na nią jakoś dziwnie.-To ugryzienie jest dziwne.-szepnęła.- Jest zbyt...
  -Pobudka!-powiedział Solano wstając z krzesła.-Musimy uzgodnić plan działania na najbliższy czas.
  -Później.-powiedziała Ola.

   Solano oznajmił, że w nocy wiele dowiedział się ze swojego radyjka. Za parę godzin przyjedzie po nas autobus i zabierze wszystkich ludzi zabarykadowanych na tej ulicy w bezpieczne miejsce pod miastem. Na pytanie "Dlaczego nie możemy wrócić do naszych domów?" odpowiedział: "Zaatakowano nas. Wybuchła wojna. Z tego co wiem, nie jesteśmy jedynym krajem w europie.", a powiedział to tak jakby czytał rozkład jazdy. Po prostu wybuchła wojna?! Wojny nie wybuchają sobie ot tak! Nie rozumiem tylko co chce ugrać tym kłamstwem. Patrząc po innych, w trakcie gdy nasz drogi policjant wygłaszał swoją przemowę o wadzę, jaką ma teraz subordynacja i praca w grupie, wnioskuję, że nie tylko ja mam podejrzenia. Patrząc na grymas na twarzach Vasco i łysego chłopaka, stwierdzam, że im także coś w tym nie pasuje.
   Subordynacja?! Mam nadzieje, że Ola nie zapomniała pomyśleć o Hani, w przerwach między potakiwaniem Solano. Nie wiem co Markus kryje pod tą czupryną, ale jest bardzo możliwe, że nie wsiądzie do żadnego autobus, póki się nie znajdziemy.
   Na temat mężczyzny, którego przyjęliśmy w nocy, policjant był bardziej wylewny. Ba! Nawet wdał się w dyskusję z Eulalią, która jakoś dziwnie się ożywiła i znów uskuteczniała "rozmowę" przez krzyk. Solano twierdzi, że nie ważne kim jest, trzeba było mu pomóc, bo robił tyle hałasu, że zaraz ściągnął by tu innych ludzi, bandziorów. Ale dlaczego nie przyjęli go inni zabarykadowani? Z tego co się orientuję, to biuro leży bardziej na środku długości ulicy, na pewno po drodze w budynkach są jeszcze inni ludzie.
   Teraz ten biedak leży w gorączce i coś majaczy. Miałam okazję zerknąć na niego, był blady jak ściana, chociaż krwotok zatamowano już parę godzin temu. Musiał stracić dużo krwi. Mały Alan co chwile pytał o tego pana i chciał mu zanieść swojego aligatora, żeby poczuł się lepiej. Altruizm dzieci mnie zaskakuje.

* * * 

  -Dobrze. Zrobimy to tak jak się umawialiśmy. Pierwsze pójdą Panie- Solano wskazał otwartą dłonią na dwie starsze kobiety. Oderwał wzrok od okna i wystąpił na środek pomieszczenia.-Następnie mama z Alanem, a tuż za nią dwójkami ruszy reszta. Na końcu ja z panem Oscarem weźmiemy ze sobą rannego i zamkniemy biuro, a klucze oddamy w ręce Juan'a. I pamiętajcie, żeby się nie zatrzymywać, nie ważne co by się działo. Teraz każdy spoza naszej grupy i osób sprawdzonych już przez policję, może być niebezpieczny.-Wszyscy przytaknęli i powoli ruszyli schodami na dół. Czekałyśmy z Olą w kolejce przy schodach i już miała być nasza kolej, gdy podszedł do nas ciemnoskóry mężczyzna i nachylił się nad moją przyjaciółką. Szepnął jej coś do ucha i poszedł do gabinetu. Spojrzała tylko na mnie i już rozumiałam.
  -Mieliśmy wychodzić dwójkami!-próbowałam złapać ją za rękę, ale wymknęła mi się. 
  -Idź z Vasco. I tak byłoby nie parzyście. Muszę coś sprawdzić.-przez cały ten czas kiedy czekaliśmy na autobusy Solano podchodził do Oli i odciągał ją do gabinetu rozmawiać. No nic, spokojnie Kaśka. Nie zachowuj się jak małe dziecko. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Zeszłam powoli po schodach i stanęłam koło chłopaka w okularach. Uśmiechnął się do mnie. 
  -Wszystko będzie dobrze.-powiedział przyjaźnie.- Nie martw się.
  -Nie martwię się.
  -To widać w twoich oczach.-położył mi delikatnie dłoń na ramieniu, przepuszczając mnie między kanapami. Przed budynkiem stał czerwony, niskopodłogowy autobus, z napisem na wyświetlaczu: "transporte a la zona de seguridad".
  -Co tam jest napisane?-spytałam.
  -Transport do strefy bezpieczeństwa.-odpowiedział po chwili namysłu. Nagle biuro przeszył krzyk.
   Stanęłam jak wryta, a serce zaczęło mi dudnić w piersi. Kolejny przerażający wrzask, tym razem dłuższy i cięższy. Nie wiem kiedy znalazłam się na piętrze. Oscar i Ola opierali się plecami o drzwi od gabinetu, a Solano wstawał z ziemi. Policjant wydał stanowcze polecenie do Oscara. Ten szybko zbiegł na dół. Przebiegając uderzył mnie ramieniem i wpadłam na ścianę. Zaszumiało mi w uszach. Zza drzwi dobiegało rytmiczne pukanie, jakby ktoś od środka próbował wyważyć drzwi. Podskoczyłam i zaczęłam napierać na drzwi. 
  -Alex trzymaj!-Solano wsadził dziewczynie za pasek pistolet.- Nie mów nic nikomu, rozumiesz?! Musicie dojechać prosto do bazy.-w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Nawet na mnie nie spojrzał, a stałam między nimi. 
  -Ale ja nie wiem czy...
  -Dasz radę! Oscar wie gdzie to jest. Inni też powinni wiedzieć... Ufam ci.-skinęła energicznie głową, a z jej kucyka spadło kilka ognistych pasm na twarz.-Biegnij na trzy. Raz -Ola złapała mnie mocno za nadgarstek.-Dwa.-na jej czole pojawiła się zielona żyła biegnąca aż do skroni.-Trzy!-pociągnęła mnie mocno ku schodom. Drzwi huknęły odbijając się od ściany z rozmachem. Nim byłyśmy na schodach zdążyłam się obrócić. Muszę zobaczyć co on kombinuje! 
   Rozbryzg krwi ochlapał ścianę na przeciwko. Smak metalu. Schody. Potknęłam się. AŁ, moja kostka! Na dole Ola puszcza mnie. Widzę tylko jak chowa broń za paskiem i zakrywa ją dokładnie koszulką. Przerażający, duszący krzyk po raz ostatni przetoczył się po ulicy. Nagle cichnie, wszystko cichnie. Znów spogląda na mnie tymi błękitnymi oczami. 
  -Kasia! Chodź!-łapie mnie mocno za rękę. Skąd ona ma tyle siły? 
  -Hania i Markus.- wykręcam rękę i biegnę do kontuaru. Cokolwiek, cokolwiek do pisania! Jest! Czarny marker. Wychodzę za Olą, ale nie idę do autobusu. Piszę na szklanych drzwiach, dużymi literami: " Jedźcie do Strefy Bezpieczeństwa. K. i O."
  -Chodź już! Będą wiedzieć.-słyszę zza pleców. Marker wypada mi z rąk. Nie wiem dlaczego, ale schylam się po niego, muszę go mieć.
  -Dziewczynki!-krzyczy Oscar. W dali słychać głośny wybuch. Obie przykucnęłyśmy instynktownie. Szkła zadrżały złowieszczo. Odwracam się i już ruszamy do autobusu. Oscar chce się odwrócić i wsiąść z powrotem, gdy znikąd pojawia się motor. Huk i kolejny rozbryzg. Smak metalu. Straszny krzyk ludzi z pojazdu. To ja tak krzyczę? Leży na ulicy, wydaje się teraz jeszcze większy niż był. Po chodniku rozlewa się krew. Leży twarzą w asfalcie. Jedna z jego nóg jest jakaś dziwna, wygięta, niekształtna, płaska. Ściska mnie w żołądku. Całą tą niezwykłą postać okalają brunatne wstęgi, niczym serpentyny wystrzelone w sylwestra. Różnej wielkości, poplątane i gładkie, ociekają krwią. 
   Odjeżdżamy. Oscar został tam sam, nie dał rady wstać biedaczek. I ten okropny smak metalu.

piątek, 16 czerwca 2017

Hurt

"Idzie Marry pustą drogą,
a tuż za nią zjawy gonią.
Biedna Marry poszła w las,
nie zobaczy więcej nas.
Wielkie zęby, długie szpony,
<Toż to tylko zabobony!>
Marry, Marry powiedz nam
czy kostuchy idą w tan?
Kroją, miażdżą, szarpią cię.
Ze snu nie obudzisz się!" *

-Głupia ta twoja wyliczanka.- skwitowała Kasia, rysując z chłopcem przy jednym z biurek.
-Sama jesteś głupia.- odrzucił. Urażona wytknęła chłopcu język. Malec odwdzięczył się tym samym.
Kasia obiecała "zerknąć na niego", podczas gdy jego mama zeszła na dół przyrządzić mu coś do jedzenia. Ów chłopiec ma na imię Alan Anderson, a jego rodzicielka Anna. Z tego co mówił, podczas (wymuszonej tupaniem) wspólnej zabawy, jego ojciec pracuje w tym mieście, a wcześniej mieszkali w Szkocji. Kasia miała również ogromne szczęście, usłyszeć życiorys Ala - pluszowego aligatora.
Za oknami zapadał już zmrok. Przez cały czas, jaki zmuszeni byli spędzić w biurze, mało kto próbował przełamać pierwsze lody i nawiązać znajomości. Na piętrze niewielkiego biura informacyjnego powstały trzy obozy. Jeden z nich tworzyli pracownicy, którzy osiedli przy dwóch biurkach koło wejścia do gabinetu ich szefa. Drugi obóz stworzyły starsze panie, ochroniarz i chłopak w okularach, stale okupujący kanapę. Trzecim obozem były dwie polki, Anna z Alanem oraz poniekąd również Solano. Chociaż ten stał ciągle w kącie koło okna z radiem ochroniarza w pogotowiu, ustawionym jak najciszej i przyciśniętym do ucha. Obserwował szarzejącą ulice, jakby czegoś wyczekiwał.

Solano zachowuje się podejrzanie.- Zauważyła Kasia - Nie mówi nam wszystkiego, to oczywiste. Powinien nas informować o wszystkim! Stoi tylko cały czas przy tym oknie... Zauważyłam raz, jak się wzdrygnął, usłyszawszy coś w radiu. Wtedy zaczęłam go obserwować. Jego wzrok latał od jednego końca drogi do drugiego. Nie trzeba było długo czekać na powód tego zaniepokojenia. Po jakiejś pół godzinie, nadjechały dwa duże wozy policyjne na włączonych kogutach. Solano oderwał się od swojego bezcennego łoki-toki, stanął na środku pomieszczenia i rzekł donośnym głosem:
-Potrzebuję pomocnika.- w sali zapanowało poruszenie. Wszyscy poderwali się z miejsc - Nadjechała policja, by dać nam koce i prowiant na noc.
-Mamy tu zostać do jutra? - spytała starsza pani.
-Niestety tak.
-Dlaczego?! - spytał ktoś z pracowników.
-Nie wiem, ale może dowiemy się czegoś od funkcjonariuszy. Proszą, aby z każdego zabarykadowanego budynku przyszli przedstawiciele - Solano wymownie spojrzał w stronę Oli. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, ale nim zdążyła coś powiedzieć, łysy chłopak wypalił:
-Ja pójdę! Jeśli się z-zgadzacie.- dodał po chwili patrząc po reszczcie.
Co mieliśmy zrobić? Ewidentnie chłopak ma jakiś problem, niech więc idzie. Co prawda, ja również w pełni nie ufam Solano, lecz mimo wszystko to policjant. Pokazał odznakę...
Wychodząc, nasz pulchny ochroniarz - Oscar, otworzył i zamknął za nimi drzwi. A my obserwowaliśmy wszystko z okien.
Podeszli do wozów jako pierwsi. Solano uścisnął sobie ręce z dwoma mundurowymi, a chłopak wziął w ręce karton, do którego ciągle dokładano małe, ciemne paczki. Po krótkiej pogawędce Solano wziął drugi, taki sam pakunek i skierowali się do biura. Ku autom zmierzało jeszcze osiem innych osób. Pięciu mężczyzn i trzy kobiety. Jedni mieli na sobie kamizelki odblaskowe i robotnicze spodnie. Drudzy ubrani jak stereotypowi turyści, w krótkich spodenkach w kratę i hawajskich koszulach. Jedna z par ubranych była jak nasi koledzy z biura - czarne spodnie, spódnica i białe koszule. Wszyscy dostali załadowane kartony. Gdy oddalili się od wozów, te ruszyły naprzód, powoli z włączonymi światłami. Złapałam kontakt wzrokowy z jednym z turystów. Uśmiechnął się on do mnie szeroko, ukazując szereg białych zębów i pomachał mi. Po krótkiej chwili odmachałam mu. A co mi tam? Przecież i tak już się nie zobaczymy. Odwróciłam się plecami do ulicy i uśmiechnęłam pod nosem. Niby nic, ale ten drobny gest niezwykle poprawił mi humor. Teraz. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się jeszcze wczoraj, pewnie udałabym, że go nie zauważyłam. Po co prowokować ludzi? Nigdy niewiadomo, co czai się pod tą czupryną.
-Chodź zobaczyć co przynieśli.- szturchnęła mnie Ola. Schodząc po schodach, zaczepił mnie okularnik.
-Zabawne, co? - zaczął. Obruszyłam się.
-Co cię tak bawi? - mina mu zrzedła. Odchrząknął.
-To znaczy... to dość nietypowa sytuacja.
-O, tak. Nie co dzień jest się przymusowo przetrzymywanym w jakimś budynku, a niedaleko giną ludzie. Fascynujące - W głowie ciągle miałam obraz tego idioty Markusa i wystraszonej na śmierć Hani, znikających za zakrętem.
Jeśli to faktycznie terroryści, a oni dobiegli do tego samolotu? Jego czarne włosy chowające się za żywopłotem. Jej kasztanowe włosy falujące od biegu i zielone oczy, "niedługo wrócimy".
-Nie miałem na myśli... - odparł. Wyluzuj Kaśka. Musicie jakoś to przetrwać.
-Jak się nazywasz?- spytałam łagodnie.
Zeszliśmy na dół. Kanapy ustawione jedna na drugiej, zasłaniały prawie całe okna i drzwi. Teraz to miejsce wydawało się jeszcze mniejsze niż wcześniej, niż pomieszczenie u góry. Dwa kartony stały na kontuarze koło kanap. Podeszliśmy do wszystkich, którzy tam się zgromadzili.
-Jestem Vasco Zapata - chłopak wyciągnął ku mnie rękę i znów się uśmiechnął.
-Kasia Krauze, miło mi - na jego twarzy pojawił się grymas. Szybko złapałam o co chodzi. - Możesz mówić mi Kate. Angielska, prostsza wersja.
-O wiele prostsza! - stanęliśmy na samym tyle.
-...i koce. Podział, mam nadzieje sprawiedliwy - ah, świetnie, że go słyszałam - A co do reszty... No cóż - spojrzał każdemu w twarz - A gdzie jest Eulalia i Juanito?
-Ela dalej się zbiera,, a Juan został z nią.- Solano kiwnął głową. Rozejrzałam się, by zobaczyć o kim mowa. Ah, brakuje naszej krzykaczki i jej kolegi.
-Może to i lepiej, że jej nie ma - rzucił jakby do siebie - Ten samolot, który spadł, roztrzaskał się w drobny mak. Przy okazji zniszczył część ulicy i budynków koło lotniska oraz halę przylotów. Te chmury na niebie, to dym z pożaru -westchnął. - Smród na dworze jest okropny! Lepiej nie wychodzić na zewnątrz, póki pożar nie zostanie ugaszony. Na szczęście na miejscu są już wszystkie jednostki z miasta i okolic. Poradzą sobie. Ktoś z bliskich Eulalii był w samolocie, tak?
-Narzeczony.- oznajmił łysy chłopak. Serce się mi ścisnęło. W ciągu tego całego, chorego dnia nie chciało mi się płakać tak bardzo, jak teraz.
-Pożar to pierwszy z powodów, dla którego musimy tu zostać - zaczął znów po chwili - drugim są ludzie. Ah, cholera! - uderzył dłonią w blat.- Jakieś gnojki z południowego krańca miasta uznały, że skoro wszystkie oczy są zwrócone na północ, to doskonały moment by się trochę zabawić. Latają więc takie cepy, z maczetami, napadają na sklepy i kradną auta.- Łysy się napiął.- Co gorsza, policja, nie mając jak, zareagowała za późno i z małej grupki zrobiła się niezła szajka. Od pół godziny trwa na nich obława, ale rozleźli się jak karaluchy. Spokojnie! - dodał szybko, widząc nasze miny - Spokojnie. Tu, zabarykadowani, jesteśmy bezpieczni. Jedyne o co was proszę, to byście nie podchodzili do okien i nie zapalali światła, gdy zapadnie zmrok.
-Ta szajka, o której pan mówi - wtrącił nieśmiało Vasco - to jest gang, prawda? To są ci pieprzeni makaroniarze?
-Tak, ale z tego co wiadomo, nie tylko.
Zmroziło mnie. Napady na sklepy? Biegają z maczetami? Cholera. Wybraliśmy to miasto na wakacje, bo wydawało się najbezpieczniejsze w tym regionie. I niby te dwie kanapy mają powstrzymać ich od wejścia tutaj?
-Ale tu jesteśmy bezpieczni? Policja ich do rana wyłapie? - spytała starsza pani.
-Nie martwcie się, tu nam nic nie grozi. Rano znów będzie przejeżdżał tędy patrol i wtedy dowiemy się jak poszła im obława. To są nasze chłopaki, jedni z lepszych w kraju. Szybko załatwią sprawę.- próbował nas pocieszyć. - A teraz, weźcie swój przydział i chodźmy na górę. Niedługo się ściemni.
-Przepraszam.- wtrąciła Ola. - Czy wiesz dlaczego ten samolot spadł? - policjant pokręcił głową. -Wspominałeś coś o terrorystach...
-To jedna z możliwości.

Choć w biurze panował spokój, to całe miasto nie spało. Ciszę przerywały dźwięki syren, ujadanie psów, alarmy samochodowe, krzyki... Około północy parę przecznic dalej nastąpił wybuch, tak silny, że zatrzęsły się szyby. -To na lotnisku - skomentował ktoś.
Starsze panie, wraz z Alanem i jego krokodylem przysnęli na kanapie. Reszta położyła się na wykładzinie. Tylko Solano siedział na krześle w kącie koło okna, w ręku trzymając krótkofalówkę. Ola i Kasia leżały przykryte jednym kocem, a drugim zwiniętym pod głowami, koło drzwi od toalet. Było tak ciemno, że prawie się nic nie widziały, prócz nikłego blasku odbijającego się w ich oczach. Upragniona chwila ciszy i spokoju. Długo milczały, aż w końcu Ola zaczęła.
-Jak się czujesz? - Kasia uśmiechnęła się. W myślach zbadała każdy fragment swojego ciała.
-Dobrze. Tylko boje się o Hanie i Markusa - westchnęła. -A ty?
-Też się martwię. Jak myślisz, czy u nich wszystko w porządku?
-Markus jest narwany, ale sądzę, że gdy zorientował się, że sytuacja jest kiepska, to postarał się i zadbał o nich.
-Oby... Jak ich spotkam, to obojgu skopie tyłki.
-Obojgu? - spytała Kasia.
-Tak. Hanka mogłaby się w końcu nauczyć trochę asertywności. On jej w końcu wejdzie na głowę!
-Wiedzą gdzie jesteśmy. Nie możemy się stąd ruszyć puki nie przyjdą - powiedziała po chwili. Ola przytaknęła. - Ten cały Solano... nie uważasz że zachowuje się podejrzanie? - ściszyła głos. Nikt ich nie rozumiał, ale ostrożności nigdy za wiele.
-O co ci chodzi? - spytała zaskoczona. - Uważam, że jest w porządku. Fakt, jest trochę władczy, ale w tej sytuacji to dobra cecha.
-Nie mówi nam wszystkiego. Widzę to po jego zachowaniu. Czasami sztywnieje i rozgląda się po ulicy, jakby czegoś szukał. Tak samo było wcześniej, a potem nadjechały wozy policyjne.
-Dziwi cię to? Kaśka, przecież to policjant. Wyobraź sobie, że będzie mówić nam wszystko, zaraz ktoś zacznie panikować. Wystarczy, że jedna osoba przestanie panować nad sobą, a zaraz udzieli się reszcie. Psychologia tłumu.
-Więc tobie to pasuje?
-... W ogóle, to dlaczego twierdzisz, że nic nam nie mówi? - zirytowała się Ola - Powiedział o samolocie i zamieszkach, choć nie musiał - Kasi przypomniał się strach jaki wtedy poczuła. - Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Nie przejmuj się nim...
-Nie przejmuj się nim?! Olka, nasze bezpieczeństwo jest w jego rękach!
-Dobrych rękach, to policjant.- powiedziała spokojnie.
-I co z tego?! Tak bardzo ufasz policjantom?! - mgliste wspomnienie, którego Ola od dawna próbuje się pozbyć przemknęło jej przed oczami. Serce zabiło mocniej. "Nie wszyscy są tacy sami, jesteśmy tylko ludźmi" - usłyszała w głowie.
-Jeszcze kilka, kilkanaście godzin i będzie po wszystkim. Wrócimy do Polski i zapomnimy o tym. A teraz chodźmy spać.- odwróciła się plecami.
-Lubisz zapominać, co? - mruknęła Kasia. Uraza do Oli mieszała się w niej z poczuciem winy. Niektórzy tak radzą sobie ze złymi wspomnieniami. Dobrze wie, że Ola po prostu chce puścić to w niepamięć i iść dalej. Ale Kasia taka nie jest, woli przemaglować temat. Obie wiedzą, że muszą się wspierać. Powinny...
-Idź spać, do cholery! - rzuciła rudowłosa dziewczyna przez ramie. Ten wyjazd miał wszystko naprawić.

Z ciężkiego snu wyrwał ich krzyk. Wszyscy poderwali się z miejsc. Anna podskoczyła do syna i ściągnęła go z kanapy i oplotła ramionami. Nadal była noc, ale niebo zaczęło powoli się rozjaśniać. Solano nie było, tak jak i Oscara. Z dołu doszedł ich jakiś hałas. Męski krzyk wdarł się do budynku, był to głos człowieka cierpiącego. Łysy chłopak, dwoma susami znalazł się na schodach i po chwil już był na dole. Dziewczyny nie czekając, pobiegły tuż za nim. Ich śladem ruszyło jeszcze kilka osób.
Na dole było jeszcze ciemniej, niż na piętrze. Ktoś machał latarką. Dwie osoby dosuwały spowrotem kanapy do drzwi. Przy kontuarze ktoś wierzgał.
-Perro! Perro me muerde! - wrzeszczał mężczyzna trzymając się za nogę i rzucając. - Ayúdame por favor!



*Napisała K. A Jezierska

wtorek, 6 czerwca 2017

Moon River

   Drzwi zamknęły się na dobre. Dziewczyny rzuciły się do kanap, zastawiających przejście, chcąc je odsunąć. Ochroniarz złapał Kasie, a jakiś ciemnoskóry mężczyzna po czterdziestce Ole i zaczęli odciągać je na bok. Ostatecznie wyszła z tego mała szarpanina. Kasia wyrwała się z uścisku zbyt agresywnie niż wymagała tego sytuacja.
 -Tam są nasi przyjaciele!-krzyknęła ochroniarzowi prosto w twarz. Zirytowała go tym bardzo, ale nie dał po sobie tego poznać. Życie i wieloletnia praca z ludźmi nauczyło go tego. Zrobił krok w tył i zaczął powoli mówić do niej coś po hiszpańsku. Na owalnej twarzy dziewczyny pojawił się grymas, na nosie, między oczami pojawiła się mała zmarszczka, oczy zabłyszczały, a policzki zaróżowiły się.- Ale ja pana nie rozumiem...-pisnęła, opanowując się z całych sił. Spojrzała na Ole stojącą obok i rozmawiającą szeptem z mężczyzną, kątem oka ciągle obserwując koleżankę. Dziewczyna sięgała mu poniżej ramion, a głowę mężczyzny przyprószyła już siwizna. Jego ciemna skóra dość rażąco kontrastuje ze śnieżną skórą Oli. Jej błękitne oczy spojrzały na Kasie ze stoickim spokojem.
 -Nie wypuszczą nas teraz. Twierdzą, że to zbyt niebezpieczne.-podeszła i objęła ją ramieniem.
 -Co się dzieje?!- spytała po chwili. Z ulicy doszedł ich huk. Ochroniarz wskazał ręką na schody naprzeciwko wejścia, prowadzące na piętro. On i jego radio odzywało się ciągle w nieznanym języku.
 -Chodźmy na górę.-powiedział ciemno skóry mężczyzna po angielsku.
   Pierwsze piętro budynku było jego najwyższą kondygnacją. Niewielka, otwarta przestrzeń z kilkoma biurkami i kanapą stojącą pod oknem. Kilka zielonych sadzonek na parapetach i kolorowych zdjęć miasta na ścianach miały ocieplić szare pomieszczenie. Na prawo znajdowały się brązowe drzwi. Na przeciwległej ścianie było ich dwoje.
 -Tam są toalety. Prawa dla kobiet.-powiedział mężczyzna widząc, gdzie dziewczyny spoglądają.
 -A tam?-wskazała Kasia na drzwi na prawo.
 -Biuro szefa.
   Kanapa cała zajęta przez dwie panie po sześćdziesiątce i młodego mężczyznę  w czarnych oprawkach. Żywiołowo im coś tłumaczył szeptem. Jego wywodom przysłuchiwała się brunetka o haczykowatym nosie. Na rękach trzymała chłopca, może trzyletniego i delikatnie nim bujała. Na biurkach siedzieli młodzi ludzie, pracownicy tego budynku. Gdy zobaczyli, że wszedł ciemnoskóry mężczyzna, cała czwórka się zerwała i podskoczyła do niego. Obrzucili go tysiącem niezrozumiałych pytań. Jedna z kobiet machała dookoła niego żywiołowo rękoma i podnosiła głos. Zdaje się, że zadawała wiele pytań, ale w ogóle nie dawała mu odpowiedzieć. Kasia przyglądała się tej scenie z boku, a Ola tymczasem podeszła do okna, tuż za nią ochroniarz i nim zdążyła spojrzeć na ulice wskazał jej wolne krzesełko przy jednym z biurek. Posłusznie zajęła miejsce. Hałas w pomieszczeniu robił się coraz większy. Na skroni czarnoskórego mężczyzny uwypukliła się żyła, zmróżył oczy. Nerwowa dziewczyna gestykulowała rękami coraz bardziej, druga zaś wróciła usiąść na biurko, ale ciągle bacznie obserwując mężczyznę. Właściwie to wszystkie oczy były zwrócone ku niemu. Mężczyzna w swojej wyprostowanej postawie ma coś budzącego respekt. W końcu nie wytrzymał atakowania i jednym, stanowczym ruchem złapał dziewczynę za przeguby, przyciągną do swojej twarzy i powiedział do niej coś dobitnie. Puścił jej ręce i spojrzał po wszystkich zebranych. Dziewczyna nerwowo przygładzając swoje brązowe włosy, usiadła cicho za biurkiem.
  -Sé que no todo el mundo que habla a español, así que voy a intentar hablar a Inglés.-Kasia i Ola spojrzały po sobie, ale nie tylko one nic nie zrozumiały.- Nazywam się Gilberto Solano. Wiem, że wszyscy jesteście teraz wystraszeni, ale zapewniam was, że policja ma wszystko od kontrolą.-jego głosy przemknął echem po ścianach.
  -Co się właściwie stało?-spytał chłopak w czarnych oprawkach. Kasia po raz pierwszy zaczęła uważnie spoglądać na ludzi, którzy ją otaczają.
   Chłopak lekko przygarbiony, z kilkoma palcami obklejonymi plastrami, nosi okulary, trzęsą mu się ręce, a na policzkach ma blizny po trądziku, pokryte nikłym, czarnym zarostem. Okulary, przygarbiony, plastry- pewnie pracuje przy komputerach. A wieczorami dla rozluźnienia gra w CS'a. Pewnie ten pulowerek mamusia mu prasuje.-pomyślała Kasia.- Kobieta z dzieckiem na rękach. Tłuste, brązowe włosy, podkrążone oczy i zapadłe policzki, ale ma wystarczająco siły, by przynajmniej od dziesięciu minut trzymać chłopca na rękach. Zapewne samotnie wychowująca matka, mąż ją zostawił, bo syn stał się jej całym światem, albo w ogóle nie miała męża. Widocznie znoszone ubrania i torebka kilkukrotnie łatana, ale za to dzieciak ma na sobie Conversy. Przysłowiowa matka polska jakich mało. Cóż się dziwić, nikt nie zrozumie kochającej matki. Jak tak na nią patrzę, to jest mi jej szkoda. W oczach kryje się strach, a policzek nerwowo jej drga. Jednak za żadne skarby świata nie chce pokazać synowi, że jest się czego bać. Co chwile czochra brodą jego kasztanowe włosy i uśmiecha się do niego.
  -Spadł samolot prosto w miasto! Wiedziałyśmy!-powiedziała starsza pani o wściekle czerwonych włosach z siwymi odrostami, zaskakująco płynną angielszczyzną.
  -Tak, dokładnie!-potwierdziła jej koleżanka ściskająca torebkę, jakby siedziała z kryminalistami.
  -Och, to było straszne!!! My- myślicie, że ktoś przeżył?-wydukał łysy chłopak siedzący na biurku. Zza jego pleców uniósł się szloch, atakującej wcześniej dziewczyny. Drugi chłopak podszedł do niej i zaczął uspokajać ją szeptem.
  -Jakie to były linie?!-zawyła.
  -CISZA!!!-krzyknął Solano. Wszyscy aż podskoczyli. Kasia przysiadła obok Oli. To Solano tu rządzi.-pomyślała. Łysy mężczyzna zmarszczył czoło.- Musimy zachować spokój! Teraz bedziemy musieli przestrzegać pewnych zasad. Po pierwsze, niech którekolwiek z was zapomni o tym, że wyjdzie z tego budynku bez mojej zgody. Po drugie, będziemy siedzieć tu tak długo, aż uznam to za stosowne. Policja da nam wyrażny sygnał, że biuro można opuścić. Po trzecie...
  -A niby dlaczego mamy cię słuchać?!-łysy mężczyzna podszedł pewnym krokiem do Solano i stanął wyzywająco blisko niego. Choć jest niższy od Solano, nie ugiął się ani na chwile i spoglądał mu prosto w oczy. Obie twarze jak z marmuru wykute.
  -Dlatego kolego-fuknął ciemnoskóry mężczyzna.-że jestem policjantem. Masz obowiązek okazywać szacunek funkcjonariuszowi.
  -Gdzie masz odznakę, Gilberto?-prowokował dalej. Serce Kasi zatrzymało się. Oczami wyobraźni widziała jak bardzo źle może skończyć się to starcie samców alfa.
  -Proszę.-powiedział policjant unosząc bok materiałowej kurtki. Na pasku błyszczała kolba pistoletu. Powoli sięgnął do kieszeni obok i wyciągnął skórzany portfel. Sprawnym rucham go otworzył i niemal przytknął do twarz chłopakowi, który jak pierwszy zerwał ich kontakt wzrokowy. Między brwiami pojawiła mu się bruzda. Odwrócił się i usiadł na biurku.
  -¡Un oficial de policía!-burknął.
  -Wracając do tematu-zaczął znów Solano po chwili, teraz o wiele łagodniej.-Jesteśmy w takiej sytuacji, a nie innej i musimy działać jako grupa. Tak macie racje, też widziałem ten pikujący samolot, ale słyszałem również komunikat władzy. Jestem takim samym obywatelem jak wy i jak wszyscy muszę się do niego zastosować. Ponieważ znam trochę się na procedurach, bo jestem policjantem-zerknął w stronę łysego pracownika.- dlatego proszę, abyście mi zaufali. Bardzo prawdopodobnie, że mamy do czynienia z kolejnym atakiem terrorystycznym.-po sali przetoczył się szmer. Jak to atak terrorystyczny?! A Hania i Markus?- Kasia spojrzała na Ole, jej oczy również zaszły łzami.- Tak wiem. Najważniejsze jest teraz Nasze bezpieczeństwo. Dlatego poczekamy tu do kolejnego komunikatu. Na dole znajduje się mała, wyposażona kuchnia z tego co zdążyłem zobaczyć.-pracownicy pokiwali głowami, mniej lub bardziej zachęcająco.- Tu znajdują się toalety. Mamy prąd i ciepło. Jest rano, więc miejmy nadzieję, że niedługo się czegoś dowiemy. A tym czasem, czy są jakieś pytania?
  -Cz-cz-cz ktoś wid-d-dział, jakich l-l-lini był ten samolot?-spytała dziewczyna łkająca za biurkiem.