Drzwi
zamknęły się na dobre. Dziewczyny rzuciły się do kanap,
zastawiających przejście, chcąc je odsunąć. Ochroniarz złapał
Kasie, a jakiś ciemnoskóry mężczyzna po czterdziestce Ole i
zaczęli odciągać je na bok. Ostatecznie wyszła z tego mała
szarpanina. Kasia wyrwała się z uścisku zbyt agresywnie niż
wymagała tego sytuacja.
-Tam
są nasi przyjaciele!-krzyknęła ochroniarzowi prosto w twarz.
Zirytowała go tym bardzo, ale nie dał po sobie tego poznać. Życie
i wieloletnia praca z ludźmi nauczyło go tego. Zrobił krok w tył
i zaczął powoli mówić do niej coś po hiszpańsku. Na owalnej
twarzy dziewczyny pojawił się grymas, na nosie, między oczami
pojawiła się mała zmarszczka, oczy zabłyszczały, a policzki
zaróżowiły się.- Ale ja pana nie rozumiem...-pisnęła,
opanowując się z całych sił. Spojrzała na Ole stojącą obok i
rozmawiającą szeptem z mężczyzną, kątem oka ciągle obserwując
koleżankę. Dziewczyna sięgała mu poniżej ramion, a głowę
mężczyzny przyprószyła już siwizna. Jego ciemna skóra dość
rażąco kontrastuje ze śnieżną skórą Oli. Jej błękitne oczy
spojrzały na Kasie ze stoickim spokojem.
-Nie
wypuszczą nas teraz. Twierdzą, że to zbyt niebezpieczne.-podeszła
i objęła ją ramieniem.
-Co
się dzieje?!- spytała po chwili. Z ulicy doszedł ich huk.
Ochroniarz wskazał ręką na schody naprzeciwko wejścia, prowadzące
na piętro. On i jego radio odzywało się ciągle w nieznanym
języku.
-Chodźmy
na górę.-powiedział ciemno skóry mężczyzna po angielsku.
Pierwsze
piętro budynku było jego najwyższą kondygnacją. Niewielka,
otwarta przestrzeń z kilkoma biurkami i kanapą stojącą pod oknem.
Kilka zielonych sadzonek na parapetach i kolorowych zdjęć miasta na
ścianach miały ocieplić szare pomieszczenie. Na prawo znajdowały
się brązowe drzwi. Na przeciwległej ścianie było ich dwoje.
-Tam
są toalety. Prawa dla kobiet.-powiedział mężczyzna widząc, gdzie
dziewczyny spoglądają.
-A
tam?-wskazała Kasia na drzwi na prawo.
-Biuro
szefa.
Kanapa
cała zajęta przez dwie panie po sześćdziesiątce i młodego
mężczyznę w czarnych oprawkach. Żywiołowo im coś
tłumaczył szeptem. Jego wywodom przysłuchiwała się brunetka o
haczykowatym nosie. Na rękach trzymała chłopca, może trzyletniego
i delikatnie nim bujała. Na biurkach siedzieli młodzi ludzie,
pracownicy tego budynku. Gdy zobaczyli, że wszedł ciemnoskóry
mężczyzna, cała czwórka się zerwała i podskoczyła do niego.
Obrzucili go tysiącem niezrozumiałych pytań. Jedna z kobiet
machała dookoła niego żywiołowo rękoma i podnosiła głos. Zdaje
się, że zadawała wiele pytań, ale w ogóle nie dawała mu
odpowiedzieć. Kasia przyglądała się tej scenie z boku, a Ola
tymczasem podeszła do okna, tuż za nią ochroniarz i nim zdążyła
spojrzeć na ulice wskazał jej wolne krzesełko przy jednym z
biurek. Posłusznie zajęła miejsce. Hałas w pomieszczeniu robił
się coraz większy. Na skroni czarnoskórego mężczyzny uwypukliła
się żyła, zmróżył
oczy. Nerwowa dziewczyna gestykulowała rękami coraz bardziej, druga
zaś wróciła usiąść na biurko, ale ciągle bacznie obserwując
mężczyznę. Właściwie to wszystkie oczy były zwrócone ku niemu.
Mężczyzna w swojej wyprostowanej postawie ma coś budzącego
respekt. W końcu nie wytrzymał atakowania i jednym, stanowczym
ruchem złapał dziewczynę za przeguby, przyciągną do swojej
twarzy i powiedział do niej coś dobitnie. Puścił jej ręce i
spojrzał po wszystkich zebranych. Dziewczyna nerwowo przygładzając
swoje brązowe włosy, usiadła cicho za biurkiem.
-Sé
que no todo el mundo que habla a español, así que voy a intentar
hablar a Inglés.-Kasia i Ola spojrzały po sobie, ale nie tylko one
nic nie zrozumiały.- Nazywam się Gilberto Solano. Wiem, że wszyscy
jesteście teraz wystraszeni, ale zapewniam was, że policja ma
wszystko od kontrolą.-jego głosy przemknął echem po ścianach.
-Co
się właściwie stało?-spytał chłopak w czarnych oprawkach. Kasia
po raz pierwszy zaczęła uważnie spoglądać na ludzi, którzy ją
otaczają.
Chłopak
lekko przygarbiony, z kilkoma palcami obklejonymi plastrami, nosi
okulary, trzęsą mu się ręce, a na policzkach ma blizny po
trądziku, pokryte nikłym, czarnym zarostem. Okulary, przygarbiony,
plastry- pewnie pracuje przy komputerach. A wieczorami dla
rozluźnienia gra w CS'a. Pewnie ten pulowerek mamusia mu
prasuje.-pomyślała Kasia.- Kobieta z dzieckiem na rękach. Tłuste,
brązowe włosy, podkrążone oczy i zapadłe policzki, ale ma
wystarczająco siły, by przynajmniej od dziesięciu minut trzymać
chłopca na rękach. Zapewne samotnie wychowująca matka, mąż ją
zostawił, bo syn stał się jej całym światem, albo w ogóle nie
miała męża. Widocznie znoszone ubrania i torebka kilkukrotnie
łatana, ale za to dzieciak ma na sobie Conversy. Przysłowiowa matka
polska jakich mało. Cóż
się dziwić, nikt nie zrozumie kochającej matki. Jak tak na nią
patrzę, to jest
mi jej
szkoda. W
oczach kryje się strach, a policzek nerwowo jej drga.
Jednak
za
żadne skarby świata nie chce pokazać synowi, że jest się czego
bać. Co
chwile czochra brodą jego kasztanowe włosy i uśmiecha się do
niego.
-Spadł
samolot prosto w miasto! Wiedziałyśmy!-powiedziała starsza pani o
wściekle czerwonych włosach z siwymi odrostami, zaskakująco płynną
angielszczyzną.
-Tak,
dokładnie!-potwierdziła jej koleżanka ściskająca torebkę, jakby
siedziała z kryminalistami.
-Och,
to było straszne!!! My- myślicie, że ktoś przeżył?-wydukał
łysy chłopak siedzący na biurku. Zza jego
pleców
uniósł się szloch, atakującej wcześniej dziewczyny. Drugi
chłopak
podszedł do niej i zaczął uspokajać ją szeptem.
-Jakie
to były linie?!-zawyła.
-CISZA!!!-krzyknął
Solano. Wszyscy aż podskoczyli. Kasia przysiadła obok Oli. To
Solano tu rządzi.-pomyślała. Łysy mężczyzna zmarszczył czoło.-
Musimy zachować spokój! Teraz
bedziemy musieli przestrzegać pewnych zasad.
Po pierwsze, niech którekolwiek z was zapomni o tym, że wyjdzie z
tego budynku bez mojej zgody. Po drugie, będziemy siedzieć tu tak
długo, aż uznam to za stosowne. Policja
da nam wyrażny sygnał, że biuro można opuścić.
Po trzecie...
-A
niby dlaczego mamy cię słuchać?!-łysy mężczyzna podszedł
pewnym krokiem do Solano i stanął wyzywająco blisko niego. Choć
jest
niższy od Solano,
nie ugiął się ani na chwile i spoglądał mu prosto w oczy. Obie
twarze jak z marmuru wykute.
-Dlatego
kolego-fuknął ciemnoskóry
mężczyzna.-że
jestem policjantem. Masz obowiązek okazywać szacunek
funkcjonariuszowi.
-Gdzie
masz odznakę, Gilberto?-prowokował dalej. Serce Kasi zatrzymało
się. Oczami
wyobraźni widziała
jak bardzo źle może skończyć się to starcie samców alfa.
-Proszę.-powiedział
policjant unosząc bok materiałowej
kurtki. Na pasku błyszczała kolba pistoletu. Powoli sięgnął do
kieszeni obok i wyciągnął skórzany portfel. Sprawnym rucham go
otworzył i niemal przytknął do twarz chłopakowi, który jak
pierwszy zerwał ich kontakt wzrokowy. Między
brwiami pojawiła
mu się bruzda. Odwrócił
się
i usiadł na biurku.
-¡Un
oficial de policía!-burknął.
-Wracając
do tematu-zaczął znów Solano po chwili, teraz o wiele
łagodniej.-Jesteśmy w takiej sytuacji, a
nie innej
i musimy działać jako grupa. Tak macie racje, też widziałem ten
pikujący samolot, ale słyszałem również komunikat władzy.
Jestem takim samym obywatelem jak wy i jak
wszyscy
muszę się do niego zastosować. Ponieważ
znam trochę się na procedurach, bo
jestem policjantem-zerknął w stronę łysego
pracownika.-
dlatego proszę, abyście mi zaufali. Bardzo prawdopodobnie, że mamy
do czynienia z kolejnym atakiem terrorystycznym.-po sali przetoczył
się szmer. Jak to atak terrorystyczny?! A Hania i Markus?- Kasia
spojrzała na Ole, jej oczy również zaszły łzami.- Tak wiem.
Najważniejsze jest teraz Nasze bezpieczeństwo. Dlatego poczekamy tu
do kolejnego komunikatu. Na dole znajduje się mała, wyposażona
kuchnia z tego co zdążyłem zobaczyć.-pracownicy pokiwali głowami,
mniej lub bardziej zachęcająco.- Tu znajdują się toalety. Mamy
prąd i ciepło. Jest rano, więc miejmy nadzieję, że niedługo się
czegoś dowiemy. A tym czasem, czy są jakieś pytania?
-Cz-cz-cz
ktoś wid-d-dział, jakich l-l-lini był ten samolot?-spytała
dziewczyna łkająca za biurkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz