Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 czerwca 2017

Moon River

   Drzwi zamknęły się na dobre. Dziewczyny rzuciły się do kanap, zastawiających przejście, chcąc je odsunąć. Ochroniarz złapał Kasie, a jakiś ciemnoskóry mężczyzna po czterdziestce Ole i zaczęli odciągać je na bok. Ostatecznie wyszła z tego mała szarpanina. Kasia wyrwała się z uścisku zbyt agresywnie niż wymagała tego sytuacja.
 -Tam są nasi przyjaciele!-krzyknęła ochroniarzowi prosto w twarz. Zirytowała go tym bardzo, ale nie dał po sobie tego poznać. Życie i wieloletnia praca z ludźmi nauczyło go tego. Zrobił krok w tył i zaczął powoli mówić do niej coś po hiszpańsku. Na owalnej twarzy dziewczyny pojawił się grymas, na nosie, między oczami pojawiła się mała zmarszczka, oczy zabłyszczały, a policzki zaróżowiły się.- Ale ja pana nie rozumiem...-pisnęła, opanowując się z całych sił. Spojrzała na Ole stojącą obok i rozmawiającą szeptem z mężczyzną, kątem oka ciągle obserwując koleżankę. Dziewczyna sięgała mu poniżej ramion, a głowę mężczyzny przyprószyła już siwizna. Jego ciemna skóra dość rażąco kontrastuje ze śnieżną skórą Oli. Jej błękitne oczy spojrzały na Kasie ze stoickim spokojem.
 -Nie wypuszczą nas teraz. Twierdzą, że to zbyt niebezpieczne.-podeszła i objęła ją ramieniem.
 -Co się dzieje?!- spytała po chwili. Z ulicy doszedł ich huk. Ochroniarz wskazał ręką na schody naprzeciwko wejścia, prowadzące na piętro. On i jego radio odzywało się ciągle w nieznanym języku.
 -Chodźmy na górę.-powiedział ciemno skóry mężczyzna po angielsku.
   Pierwsze piętro budynku było jego najwyższą kondygnacją. Niewielka, otwarta przestrzeń z kilkoma biurkami i kanapą stojącą pod oknem. Kilka zielonych sadzonek na parapetach i kolorowych zdjęć miasta na ścianach miały ocieplić szare pomieszczenie. Na prawo znajdowały się brązowe drzwi. Na przeciwległej ścianie było ich dwoje.
 -Tam są toalety. Prawa dla kobiet.-powiedział mężczyzna widząc, gdzie dziewczyny spoglądają.
 -A tam?-wskazała Kasia na drzwi na prawo.
 -Biuro szefa.
   Kanapa cała zajęta przez dwie panie po sześćdziesiątce i młodego mężczyznę  w czarnych oprawkach. Żywiołowo im coś tłumaczył szeptem. Jego wywodom przysłuchiwała się brunetka o haczykowatym nosie. Na rękach trzymała chłopca, może trzyletniego i delikatnie nim bujała. Na biurkach siedzieli młodzi ludzie, pracownicy tego budynku. Gdy zobaczyli, że wszedł ciemnoskóry mężczyzna, cała czwórka się zerwała i podskoczyła do niego. Obrzucili go tysiącem niezrozumiałych pytań. Jedna z kobiet machała dookoła niego żywiołowo rękoma i podnosiła głos. Zdaje się, że zadawała wiele pytań, ale w ogóle nie dawała mu odpowiedzieć. Kasia przyglądała się tej scenie z boku, a Ola tymczasem podeszła do okna, tuż za nią ochroniarz i nim zdążyła spojrzeć na ulice wskazał jej wolne krzesełko przy jednym z biurek. Posłusznie zajęła miejsce. Hałas w pomieszczeniu robił się coraz większy. Na skroni czarnoskórego mężczyzny uwypukliła się żyła, zmróżył oczy. Nerwowa dziewczyna gestykulowała rękami coraz bardziej, druga zaś wróciła usiąść na biurko, ale ciągle bacznie obserwując mężczyznę. Właściwie to wszystkie oczy były zwrócone ku niemu. Mężczyzna w swojej wyprostowanej postawie ma coś budzącego respekt. W końcu nie wytrzymał atakowania i jednym, stanowczym ruchem złapał dziewczynę za przeguby, przyciągną do swojej twarzy i powiedział do niej coś dobitnie. Puścił jej ręce i spojrzał po wszystkich zebranych. Dziewczyna nerwowo przygładzając swoje brązowe włosy, usiadła cicho za biurkiem.
  -Sé que no todo el mundo que habla a español, así que voy a intentar hablar a Inglés.-Kasia i Ola spojrzały po sobie, ale nie tylko one nic nie zrozumiały.- Nazywam się Gilberto Solano. Wiem, że wszyscy jesteście teraz wystraszeni, ale zapewniam was, że policja ma wszystko od kontrolą.-jego głosy przemknął echem po ścianach.
  -Co się właściwie stało?-spytał chłopak w czarnych oprawkach. Kasia po raz pierwszy zaczęła uważnie spoglądać na ludzi, którzy ją otaczają.
   Chłopak lekko przygarbiony, z kilkoma palcami obklejonymi plastrami, nosi okulary, trzęsą mu się ręce, a na policzkach ma blizny po trądziku, pokryte nikłym, czarnym zarostem. Okulary, przygarbiony, plastry- pewnie pracuje przy komputerach. A wieczorami dla rozluźnienia gra w CS'a. Pewnie ten pulowerek mamusia mu prasuje.-pomyślała Kasia.- Kobieta z dzieckiem na rękach. Tłuste, brązowe włosy, podkrążone oczy i zapadłe policzki, ale ma wystarczająco siły, by przynajmniej od dziesięciu minut trzymać chłopca na rękach. Zapewne samotnie wychowująca matka, mąż ją zostawił, bo syn stał się jej całym światem, albo w ogóle nie miała męża. Widocznie znoszone ubrania i torebka kilkukrotnie łatana, ale za to dzieciak ma na sobie Conversy. Przysłowiowa matka polska jakich mało. Cóż się dziwić, nikt nie zrozumie kochającej matki. Jak tak na nią patrzę, to jest mi jej szkoda. W oczach kryje się strach, a policzek nerwowo jej drga. Jednak za żadne skarby świata nie chce pokazać synowi, że jest się czego bać. Co chwile czochra brodą jego kasztanowe włosy i uśmiecha się do niego.
  -Spadł samolot prosto w miasto! Wiedziałyśmy!-powiedziała starsza pani o wściekle czerwonych włosach z siwymi odrostami, zaskakująco płynną angielszczyzną.
  -Tak, dokładnie!-potwierdziła jej koleżanka ściskająca torebkę, jakby siedziała z kryminalistami.
  -Och, to było straszne!!! My- myślicie, że ktoś przeżył?-wydukał łysy chłopak siedzący na biurku. Zza jego pleców uniósł się szloch, atakującej wcześniej dziewczyny. Drugi chłopak podszedł do niej i zaczął uspokajać ją szeptem.
  -Jakie to były linie?!-zawyła.
  -CISZA!!!-krzyknął Solano. Wszyscy aż podskoczyli. Kasia przysiadła obok Oli. To Solano tu rządzi.-pomyślała. Łysy mężczyzna zmarszczył czoło.- Musimy zachować spokój! Teraz bedziemy musieli przestrzegać pewnych zasad. Po pierwsze, niech którekolwiek z was zapomni o tym, że wyjdzie z tego budynku bez mojej zgody. Po drugie, będziemy siedzieć tu tak długo, aż uznam to za stosowne. Policja da nam wyrażny sygnał, że biuro można opuścić. Po trzecie...
  -A niby dlaczego mamy cię słuchać?!-łysy mężczyzna podszedł pewnym krokiem do Solano i stanął wyzywająco blisko niego. Choć jest niższy od Solano, nie ugiął się ani na chwile i spoglądał mu prosto w oczy. Obie twarze jak z marmuru wykute.
  -Dlatego kolego-fuknął ciemnoskóry mężczyzna.-że jestem policjantem. Masz obowiązek okazywać szacunek funkcjonariuszowi.
  -Gdzie masz odznakę, Gilberto?-prowokował dalej. Serce Kasi zatrzymało się. Oczami wyobraźni widziała jak bardzo źle może skończyć się to starcie samców alfa.
  -Proszę.-powiedział policjant unosząc bok materiałowej kurtki. Na pasku błyszczała kolba pistoletu. Powoli sięgnął do kieszeni obok i wyciągnął skórzany portfel. Sprawnym rucham go otworzył i niemal przytknął do twarz chłopakowi, który jak pierwszy zerwał ich kontakt wzrokowy. Między brwiami pojawiła mu się bruzda. Odwrócił się i usiadł na biurku.
  -¡Un oficial de policía!-burknął.
  -Wracając do tematu-zaczął znów Solano po chwili, teraz o wiele łagodniej.-Jesteśmy w takiej sytuacji, a nie innej i musimy działać jako grupa. Tak macie racje, też widziałem ten pikujący samolot, ale słyszałem również komunikat władzy. Jestem takim samym obywatelem jak wy i jak wszyscy muszę się do niego zastosować. Ponieważ znam trochę się na procedurach, bo jestem policjantem-zerknął w stronę łysego pracownika.- dlatego proszę, abyście mi zaufali. Bardzo prawdopodobnie, że mamy do czynienia z kolejnym atakiem terrorystycznym.-po sali przetoczył się szmer. Jak to atak terrorystyczny?! A Hania i Markus?- Kasia spojrzała na Ole, jej oczy również zaszły łzami.- Tak wiem. Najważniejsze jest teraz Nasze bezpieczeństwo. Dlatego poczekamy tu do kolejnego komunikatu. Na dole znajduje się mała, wyposażona kuchnia z tego co zdążyłem zobaczyć.-pracownicy pokiwali głowami, mniej lub bardziej zachęcająco.- Tu znajdują się toalety. Mamy prąd i ciepło. Jest rano, więc miejmy nadzieję, że niedługo się czegoś dowiemy. A tym czasem, czy są jakieś pytania?
  -Cz-cz-cz ktoś wid-d-dział, jakich l-l-lini był ten samolot?-spytała dziewczyna łkająca za biurkiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz