Łączna liczba wyświetleń

piątek, 16 czerwca 2017

Hurt

"Idzie Marry pustą drogą,
a tuż za nią zjawy gonią.
Biedna Marry poszła w las,
nie zobaczy więcej nas.
Wielkie zęby, długie szpony,
<Toż to tylko zabobony!>
Marry, Marry powiedz nam
czy kostuchy idą w tan?
Kroją, miażdżą, szarpią cię.
Ze snu nie obudzisz się!" *

-Głupia ta twoja wyliczanka.- skwitowała Kasia, rysując z chłopcem przy jednym z biurek.
-Sama jesteś głupia.- odrzucił. Urażona wytknęła chłopcu język. Malec odwdzięczył się tym samym.
Kasia obiecała "zerknąć na niego", podczas gdy jego mama zeszła na dół przyrządzić mu coś do jedzenia. Ów chłopiec ma na imię Alan Anderson, a jego rodzicielka Anna. Z tego co mówił, podczas (wymuszonej tupaniem) wspólnej zabawy, jego ojciec pracuje w tym mieście, a wcześniej mieszkali w Szkocji. Kasia miała również ogromne szczęście, usłyszeć życiorys Ala - pluszowego aligatora.
Za oknami zapadał już zmrok. Przez cały czas, jaki zmuszeni byli spędzić w biurze, mało kto próbował przełamać pierwsze lody i nawiązać znajomości. Na piętrze niewielkiego biura informacyjnego powstały trzy obozy. Jeden z nich tworzyli pracownicy, którzy osiedli przy dwóch biurkach koło wejścia do gabinetu ich szefa. Drugi obóz stworzyły starsze panie, ochroniarz i chłopak w okularach, stale okupujący kanapę. Trzecim obozem były dwie polki, Anna z Alanem oraz poniekąd również Solano. Chociaż ten stał ciągle w kącie koło okna z radiem ochroniarza w pogotowiu, ustawionym jak najciszej i przyciśniętym do ucha. Obserwował szarzejącą ulice, jakby czegoś wyczekiwał.

Solano zachowuje się podejrzanie.- Zauważyła Kasia - Nie mówi nam wszystkiego, to oczywiste. Powinien nas informować o wszystkim! Stoi tylko cały czas przy tym oknie... Zauważyłam raz, jak się wzdrygnął, usłyszawszy coś w radiu. Wtedy zaczęłam go obserwować. Jego wzrok latał od jednego końca drogi do drugiego. Nie trzeba było długo czekać na powód tego zaniepokojenia. Po jakiejś pół godzinie, nadjechały dwa duże wozy policyjne na włączonych kogutach. Solano oderwał się od swojego bezcennego łoki-toki, stanął na środku pomieszczenia i rzekł donośnym głosem:
-Potrzebuję pomocnika.- w sali zapanowało poruszenie. Wszyscy poderwali się z miejsc - Nadjechała policja, by dać nam koce i prowiant na noc.
-Mamy tu zostać do jutra? - spytała starsza pani.
-Niestety tak.
-Dlaczego?! - spytał ktoś z pracowników.
-Nie wiem, ale może dowiemy się czegoś od funkcjonariuszy. Proszą, aby z każdego zabarykadowanego budynku przyszli przedstawiciele - Solano wymownie spojrzał w stronę Oli. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, ale nim zdążyła coś powiedzieć, łysy chłopak wypalił:
-Ja pójdę! Jeśli się z-zgadzacie.- dodał po chwili patrząc po reszczcie.
Co mieliśmy zrobić? Ewidentnie chłopak ma jakiś problem, niech więc idzie. Co prawda, ja również w pełni nie ufam Solano, lecz mimo wszystko to policjant. Pokazał odznakę...
Wychodząc, nasz pulchny ochroniarz - Oscar, otworzył i zamknął za nimi drzwi. A my obserwowaliśmy wszystko z okien.
Podeszli do wozów jako pierwsi. Solano uścisnął sobie ręce z dwoma mundurowymi, a chłopak wziął w ręce karton, do którego ciągle dokładano małe, ciemne paczki. Po krótkiej pogawędce Solano wziął drugi, taki sam pakunek i skierowali się do biura. Ku autom zmierzało jeszcze osiem innych osób. Pięciu mężczyzn i trzy kobiety. Jedni mieli na sobie kamizelki odblaskowe i robotnicze spodnie. Drudzy ubrani jak stereotypowi turyści, w krótkich spodenkach w kratę i hawajskich koszulach. Jedna z par ubranych była jak nasi koledzy z biura - czarne spodnie, spódnica i białe koszule. Wszyscy dostali załadowane kartony. Gdy oddalili się od wozów, te ruszyły naprzód, powoli z włączonymi światłami. Złapałam kontakt wzrokowy z jednym z turystów. Uśmiechnął się on do mnie szeroko, ukazując szereg białych zębów i pomachał mi. Po krótkiej chwili odmachałam mu. A co mi tam? Przecież i tak już się nie zobaczymy. Odwróciłam się plecami do ulicy i uśmiechnęłam pod nosem. Niby nic, ale ten drobny gest niezwykle poprawił mi humor. Teraz. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się jeszcze wczoraj, pewnie udałabym, że go nie zauważyłam. Po co prowokować ludzi? Nigdy niewiadomo, co czai się pod tą czupryną.
-Chodź zobaczyć co przynieśli.- szturchnęła mnie Ola. Schodząc po schodach, zaczepił mnie okularnik.
-Zabawne, co? - zaczął. Obruszyłam się.
-Co cię tak bawi? - mina mu zrzedła. Odchrząknął.
-To znaczy... to dość nietypowa sytuacja.
-O, tak. Nie co dzień jest się przymusowo przetrzymywanym w jakimś budynku, a niedaleko giną ludzie. Fascynujące - W głowie ciągle miałam obraz tego idioty Markusa i wystraszonej na śmierć Hani, znikających za zakrętem.
Jeśli to faktycznie terroryści, a oni dobiegli do tego samolotu? Jego czarne włosy chowające się za żywopłotem. Jej kasztanowe włosy falujące od biegu i zielone oczy, "niedługo wrócimy".
-Nie miałem na myśli... - odparł. Wyluzuj Kaśka. Musicie jakoś to przetrwać.
-Jak się nazywasz?- spytałam łagodnie.
Zeszliśmy na dół. Kanapy ustawione jedna na drugiej, zasłaniały prawie całe okna i drzwi. Teraz to miejsce wydawało się jeszcze mniejsze niż wcześniej, niż pomieszczenie u góry. Dwa kartony stały na kontuarze koło kanap. Podeszliśmy do wszystkich, którzy tam się zgromadzili.
-Jestem Vasco Zapata - chłopak wyciągnął ku mnie rękę i znów się uśmiechnął.
-Kasia Krauze, miło mi - na jego twarzy pojawił się grymas. Szybko złapałam o co chodzi. - Możesz mówić mi Kate. Angielska, prostsza wersja.
-O wiele prostsza! - stanęliśmy na samym tyle.
-...i koce. Podział, mam nadzieje sprawiedliwy - ah, świetnie, że go słyszałam - A co do reszty... No cóż - spojrzał każdemu w twarz - A gdzie jest Eulalia i Juanito?
-Ela dalej się zbiera,, a Juan został z nią.- Solano kiwnął głową. Rozejrzałam się, by zobaczyć o kim mowa. Ah, brakuje naszej krzykaczki i jej kolegi.
-Może to i lepiej, że jej nie ma - rzucił jakby do siebie - Ten samolot, który spadł, roztrzaskał się w drobny mak. Przy okazji zniszczył część ulicy i budynków koło lotniska oraz halę przylotów. Te chmury na niebie, to dym z pożaru -westchnął. - Smród na dworze jest okropny! Lepiej nie wychodzić na zewnątrz, póki pożar nie zostanie ugaszony. Na szczęście na miejscu są już wszystkie jednostki z miasta i okolic. Poradzą sobie. Ktoś z bliskich Eulalii był w samolocie, tak?
-Narzeczony.- oznajmił łysy chłopak. Serce się mi ścisnęło. W ciągu tego całego, chorego dnia nie chciało mi się płakać tak bardzo, jak teraz.
-Pożar to pierwszy z powodów, dla którego musimy tu zostać - zaczął znów po chwili - drugim są ludzie. Ah, cholera! - uderzył dłonią w blat.- Jakieś gnojki z południowego krańca miasta uznały, że skoro wszystkie oczy są zwrócone na północ, to doskonały moment by się trochę zabawić. Latają więc takie cepy, z maczetami, napadają na sklepy i kradną auta.- Łysy się napiął.- Co gorsza, policja, nie mając jak, zareagowała za późno i z małej grupki zrobiła się niezła szajka. Od pół godziny trwa na nich obława, ale rozleźli się jak karaluchy. Spokojnie! - dodał szybko, widząc nasze miny - Spokojnie. Tu, zabarykadowani, jesteśmy bezpieczni. Jedyne o co was proszę, to byście nie podchodzili do okien i nie zapalali światła, gdy zapadnie zmrok.
-Ta szajka, o której pan mówi - wtrącił nieśmiało Vasco - to jest gang, prawda? To są ci pieprzeni makaroniarze?
-Tak, ale z tego co wiadomo, nie tylko.
Zmroziło mnie. Napady na sklepy? Biegają z maczetami? Cholera. Wybraliśmy to miasto na wakacje, bo wydawało się najbezpieczniejsze w tym regionie. I niby te dwie kanapy mają powstrzymać ich od wejścia tutaj?
-Ale tu jesteśmy bezpieczni? Policja ich do rana wyłapie? - spytała starsza pani.
-Nie martwcie się, tu nam nic nie grozi. Rano znów będzie przejeżdżał tędy patrol i wtedy dowiemy się jak poszła im obława. To są nasze chłopaki, jedni z lepszych w kraju. Szybko załatwią sprawę.- próbował nas pocieszyć. - A teraz, weźcie swój przydział i chodźmy na górę. Niedługo się ściemni.
-Przepraszam.- wtrąciła Ola. - Czy wiesz dlaczego ten samolot spadł? - policjant pokręcił głową. -Wspominałeś coś o terrorystach...
-To jedna z możliwości.

Choć w biurze panował spokój, to całe miasto nie spało. Ciszę przerywały dźwięki syren, ujadanie psów, alarmy samochodowe, krzyki... Około północy parę przecznic dalej nastąpił wybuch, tak silny, że zatrzęsły się szyby. -To na lotnisku - skomentował ktoś.
Starsze panie, wraz z Alanem i jego krokodylem przysnęli na kanapie. Reszta położyła się na wykładzinie. Tylko Solano siedział na krześle w kącie koło okna, w ręku trzymając krótkofalówkę. Ola i Kasia leżały przykryte jednym kocem, a drugim zwiniętym pod głowami, koło drzwi od toalet. Było tak ciemno, że prawie się nic nie widziały, prócz nikłego blasku odbijającego się w ich oczach. Upragniona chwila ciszy i spokoju. Długo milczały, aż w końcu Ola zaczęła.
-Jak się czujesz? - Kasia uśmiechnęła się. W myślach zbadała każdy fragment swojego ciała.
-Dobrze. Tylko boje się o Hanie i Markusa - westchnęła. -A ty?
-Też się martwię. Jak myślisz, czy u nich wszystko w porządku?
-Markus jest narwany, ale sądzę, że gdy zorientował się, że sytuacja jest kiepska, to postarał się i zadbał o nich.
-Oby... Jak ich spotkam, to obojgu skopie tyłki.
-Obojgu? - spytała Kasia.
-Tak. Hanka mogłaby się w końcu nauczyć trochę asertywności. On jej w końcu wejdzie na głowę!
-Wiedzą gdzie jesteśmy. Nie możemy się stąd ruszyć puki nie przyjdą - powiedziała po chwili. Ola przytaknęła. - Ten cały Solano... nie uważasz że zachowuje się podejrzanie? - ściszyła głos. Nikt ich nie rozumiał, ale ostrożności nigdy za wiele.
-O co ci chodzi? - spytała zaskoczona. - Uważam, że jest w porządku. Fakt, jest trochę władczy, ale w tej sytuacji to dobra cecha.
-Nie mówi nam wszystkiego. Widzę to po jego zachowaniu. Czasami sztywnieje i rozgląda się po ulicy, jakby czegoś szukał. Tak samo było wcześniej, a potem nadjechały wozy policyjne.
-Dziwi cię to? Kaśka, przecież to policjant. Wyobraź sobie, że będzie mówić nam wszystko, zaraz ktoś zacznie panikować. Wystarczy, że jedna osoba przestanie panować nad sobą, a zaraz udzieli się reszcie. Psychologia tłumu.
-Więc tobie to pasuje?
-... W ogóle, to dlaczego twierdzisz, że nic nam nie mówi? - zirytowała się Ola - Powiedział o samolocie i zamieszkach, choć nie musiał - Kasi przypomniał się strach jaki wtedy poczuła. - Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Nie przejmuj się nim...
-Nie przejmuj się nim?! Olka, nasze bezpieczeństwo jest w jego rękach!
-Dobrych rękach, to policjant.- powiedziała spokojnie.
-I co z tego?! Tak bardzo ufasz policjantom?! - mgliste wspomnienie, którego Ola od dawna próbuje się pozbyć przemknęło jej przed oczami. Serce zabiło mocniej. "Nie wszyscy są tacy sami, jesteśmy tylko ludźmi" - usłyszała w głowie.
-Jeszcze kilka, kilkanaście godzin i będzie po wszystkim. Wrócimy do Polski i zapomnimy o tym. A teraz chodźmy spać.- odwróciła się plecami.
-Lubisz zapominać, co? - mruknęła Kasia. Uraza do Oli mieszała się w niej z poczuciem winy. Niektórzy tak radzą sobie ze złymi wspomnieniami. Dobrze wie, że Ola po prostu chce puścić to w niepamięć i iść dalej. Ale Kasia taka nie jest, woli przemaglować temat. Obie wiedzą, że muszą się wspierać. Powinny...
-Idź spać, do cholery! - rzuciła rudowłosa dziewczyna przez ramie. Ten wyjazd miał wszystko naprawić.

Z ciężkiego snu wyrwał ich krzyk. Wszyscy poderwali się z miejsc. Anna podskoczyła do syna i ściągnęła go z kanapy i oplotła ramionami. Nadal była noc, ale niebo zaczęło powoli się rozjaśniać. Solano nie było, tak jak i Oscara. Z dołu doszedł ich jakiś hałas. Męski krzyk wdarł się do budynku, był to głos człowieka cierpiącego. Łysy chłopak, dwoma susami znalazł się na schodach i po chwil już był na dole. Dziewczyny nie czekając, pobiegły tuż za nim. Ich śladem ruszyło jeszcze kilka osób.
Na dole było jeszcze ciemniej, niż na piętrze. Ktoś machał latarką. Dwie osoby dosuwały spowrotem kanapy do drzwi. Przy kontuarze ktoś wierzgał.
-Perro! Perro me muerde! - wrzeszczał mężczyzna trzymając się za nogę i rzucając. - Ayúdame por favor!



*Napisała K. A Jezierska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz