-Pies go pogryzł.
-Por favor!!!-krzyk przeszył budynek i ulice.
-Zanieśmy go na górę. Ja i Oscar go weźmiemy, a wy...-zaczął Solano.
-Nie za-zaniesiemy go tam, gdzie śpi reszta! A co jak o-o-on jest jednym tych bandytów?!-krzyknął łysy chłopak, stając na schodach.
-Odsuń się chłopcze, bo nie ręczę za siebie!-warknął policjant.
-Me duele!!!- zawodził Hiszpan. Błękitne oczy Oli z przejęciem spojrzały na przyjaciółkę.
-W kafeterii widziałam apteczkę.-powiedziała nie spuszczając oczu z Kasi.- Znajdź ją, proszę. Weź też wodę i cukier.-Kasia chwile się zastanawiała. Po sekundzie zrozumiała, jak bardzo ten mężczyzna musi cierpieć.
Wskoczyła do pomieszczenia, które oświetlało słabe światło latarek z holu. Otwierała i zamykała wszystkie szafki po kolei, w głowie powtarzając sobie listę rzeczy, które ma zabrać. Jest! Małe, czerwone pudełko w skrytce nad kuchenką. Chwyciła mocno butelkę z wodą, woreczek z cukrem i ruszyła biegiem. Z góry niósł się hałas. Trzema susami, pomijając co drugi stopień, wbiegła na górę. Drzwi od tajemniczego "biura szefa" były otwarte, rozświetlone latarkami. Pogryziony mężczyzna w zielonej koszuli flanelowej leżał na brązowej kanapie, wbijając w nią palce. Dziewczyna powoli przeszła przez próg pokoju. Jej wzrok skupił się na jego prawej łydce. Ciekła z niej ciemna, gęsta ciecz, zostawiając coraz większą plamę pod kanapą. Tak bardzo krwawi...-pomyślała. Z amoku wyrwał ją głos Oli, która klęczała tuż obok rany.
-Masz?-wyciągnęła rękę rudowłosa dziewczyna.
-Tak, tak.-rzeczy niezdarnie wypadły Kasi z rąk.-Przepraszam.-kucnęła by pozbierać bandaże, które rozsypały się po dywanie. Nie mogła się oprzeć i znów jej wzrok, trochę mimo woli, powędrował na sączącą się równomiernie krew. Ola to zauważyła.
-Może wyjdziesz, Kasiu?-spytała łagodnie i opanowanie. Dziewczyna oderwała wzrok od rany i znów wróciła do rzeczywistości, pokręciła głową.
-Chcę ci pomóc.-wypowiedziawszy te słowa, poczuła się jak mała dziewczynka, która na siłę chce pomóc mamie w robieniu obiadu. Obok Oli siedział Solano, właśnie kończył zawiązywać pasek nad kolanem mężczyzny. Ciągle mówił do pogryzionego by go uspokoić.
-Raczej damy radę we dwójkę. Idź usiąść. Niedługo będzie po wszystkim.- Kasia wstała i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Usiadła pod ścianą na swoim posłaniu, kolana podwinęła pod brodę i mocno je objęła. To wszystko wydawało jej się tak straszne, że chciała stamtąd zniknąć. Wolała być teraz w domu, z rodziną, cokolwiek by się tam nie działo. Zanurzyła się we wspomnieniach. Myślała o wakacjach sprzed roku, kiedy była szczęśliwa, kiedy wszyscy tacy byli. Co dzień chodzili na nadwiślańską plażę, a potem do późnego wieczora włóczyli się po mieście. Kasia była w związku z Jackiem, Hania z Markusem, a Ola miała studia, którymi tak bardzo się cieszyła. Pamięcią wracała do tych cudownych, słonecznych dni i zapachu waty cukrowej, który wniknął do jej włosów. Delikatny wiatr muskał jej twarz, czuła jego oddech na swoich rzęsach. Ciasno objęta, wdychała subtelny zapach soli i ten słodki smak malin... Zasnęła.
Obudziła się zlana potem, usiadła i wzdrygnęła się na wspomnienie snu. Miała wrażenie, że ciągle czuje obślizgłe ręce na swoim ciele. Gwałtownie uniosła się z posłania, żeby się dobudzić. Biuro rozświetlało poranne słońce. Panowała cisza. Tylko w kącie, po drugiej stronie pokoju, Eulalia cicho łkała. Solano siedział na swoim tronie koło okna, a pod uchylonymi drzwiami od gabinetu siedziała rudowłosa dziewczyna. Kasia nie chciała jej budzić. Najciszej jak mogła podeszła do drzwi i zajrzała przez nie do środka. Na podłodze była dość spora rozmazana, szkarłatna plama. Światło padało na twarz mężczyzny, miał ciemną karnację. Na czole skrzyły mu się perliste krople potu. Leżał w bezruchu i im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej jego spokój wydawał się jej przerażający. A co jeśli umarł?-pomyślała. Skupiła swój wzrok na jego klatce piersiowej. Po dłuższej chwili doszła jednak do wniosku, że oddycha, płytko i nieregularnie, ale oddycha.
Nagle poczuła uścisk na prawej łydce. Mocny i stanowczy ciągnący ją w dół, wprost pod lustro wody. Zimne macki ją obłapiają, serce staje zmrożone lękiem. Wystraszona krzyknęła i odskoczyła.
-Co robisz?-spytała zaspana Ola, prostując się.
-Wystraszyłaś mnie.-Wysapała Kasia. Część głów poderwała się i spojrzała w jej kierunku.-Przepraszam.-szepnęła po angielsku do obudzonych. Kucnęła obok przyjaciółki.-Co z nim?
-Mogę uznać, że studia pielęgniarskie to nie do końca czas zmarnowany.-Ola uśmiechnęła się blado i przetarła zmęczone oczy.- Zatamowaliśmy krwawienie. Powoli poluźniam mu opaskę uciskową...-urwała jakby w połowie zdania. Kasia zmarszczyła brwi, gdy dziewczyna spojrzała na nią jakoś dziwnie.-To ugryzienie jest dziwne.-szepnęła.- Jest zbyt...
-Pobudka!-powiedział Solano wstając z krzesła.-Musimy uzgodnić plan działania na najbliższy czas.
-Później.-powiedziała Ola.
Solano oznajmił, że w nocy wiele dowiedział się ze swojego radyjka. Za parę godzin przyjedzie po nas autobus i zabierze wszystkich ludzi zabarykadowanych na tej ulicy w bezpieczne miejsce pod miastem. Na pytanie "Dlaczego nie możemy wrócić do naszych domów?" odpowiedział: "Zaatakowano nas. Wybuchła wojna. Z tego co wiem, nie jesteśmy jedynym krajem w europie.", a powiedział to tak jakby czytał rozkład jazdy. Po prostu wybuchła wojna?! Wojny nie wybuchają sobie ot tak! Nie rozumiem tylko co chce ugrać tym kłamstwem. Patrząc po innych, w trakcie gdy nasz drogi policjant wygłaszał swoją przemowę o wadzę, jaką ma teraz subordynacja i praca w grupie, wnioskuję, że nie tylko ja mam podejrzenia. Patrząc na grymas na twarzach Vasco i łysego chłopaka, stwierdzam, że im także coś w tym nie pasuje.
Subordynacja?! Mam nadzieje, że Ola nie zapomniała pomyśleć o Hani, w przerwach między potakiwaniem Solano. Nie wiem co Markus kryje pod tą czupryną, ale jest bardzo możliwe, że nie wsiądzie do żadnego autobus, póki się nie znajdziemy.
Na temat mężczyzny, którego przyjęliśmy w nocy, policjant był bardziej wylewny. Ba! Nawet wdał się w dyskusję z Eulalią, która jakoś dziwnie się ożywiła i znów uskuteczniała "rozmowę" przez krzyk. Solano twierdzi, że nie ważne kim jest, trzeba było mu pomóc, bo robił tyle hałasu, że zaraz ściągnął by tu innych ludzi, bandziorów. Ale dlaczego nie przyjęli go inni zabarykadowani? Z tego co się orientuję, to biuro leży bardziej na środku długości ulicy, na pewno po drodze w budynkach są jeszcze inni ludzie.
Teraz ten biedak leży w gorączce i coś majaczy. Miałam okazję zerknąć na niego, był blady jak ściana, chociaż krwotok zatamowano już parę godzin temu. Musiał stracić dużo krwi. Mały Alan co chwile pytał o tego pana i chciał mu zanieść swojego aligatora, żeby poczuł się lepiej. Altruizm dzieci mnie zaskakuje.
* * *
-Dobrze. Zrobimy to tak jak się umawialiśmy. Pierwsze pójdą Panie- Solano wskazał otwartą dłonią na dwie starsze kobiety. Oderwał wzrok od okna i wystąpił na środek pomieszczenia.-Następnie mama z Alanem, a tuż za nią dwójkami ruszy reszta. Na końcu ja z panem Oscarem weźmiemy ze sobą rannego i zamkniemy biuro, a klucze oddamy w ręce Juan'a. I pamiętajcie, żeby się nie zatrzymywać, nie ważne co by się działo. Teraz każdy spoza naszej grupy i osób sprawdzonych już przez policję, może być niebezpieczny.-Wszyscy przytaknęli i powoli ruszyli schodami na dół. Czekałyśmy z Olą w kolejce przy schodach i już miała być nasza kolej, gdy podszedł do nas ciemnoskóry mężczyzna i nachylił się nad moją przyjaciółką. Szepnął jej coś do ucha i poszedł do gabinetu. Spojrzała tylko na mnie i już rozumiałam.
-Mieliśmy wychodzić dwójkami!-próbowałam złapać ją za rękę, ale wymknęła mi się.
-Idź z Vasco. I tak byłoby nie parzyście. Muszę coś sprawdzić.-przez cały ten czas kiedy czekaliśmy na autobusy Solano podchodził do Oli i odciągał ją do gabinetu rozmawiać. No nic, spokojnie Kaśka. Nie zachowuj się jak małe dziecko. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Zeszłam powoli po schodach i stanęłam koło chłopaka w okularach. Uśmiechnął się do mnie.
-Wszystko będzie dobrze.-powiedział przyjaźnie.- Nie martw się.
-Nie martwię się.
-To widać w twoich oczach.-położył mi delikatnie dłoń na ramieniu, przepuszczając mnie między kanapami. Przed budynkiem stał czerwony, niskopodłogowy autobus, z napisem na wyświetlaczu: "transporte a la zona de seguridad".
-Co tam jest napisane?-spytałam.
-Transport do strefy bezpieczeństwa.-odpowiedział po chwili namysłu. Nagle biuro przeszył krzyk.
Stanęłam jak wryta, a serce zaczęło mi dudnić w piersi. Kolejny przerażający wrzask, tym razem dłuższy i cięższy. Nie wiem kiedy znalazłam się na piętrze. Oscar i Ola opierali się plecami o drzwi od gabinetu, a Solano wstawał z ziemi. Policjant wydał stanowcze polecenie do Oscara. Ten szybko zbiegł na dół. Przebiegając uderzył mnie ramieniem i wpadłam na ścianę. Zaszumiało mi w uszach. Zza drzwi dobiegało rytmiczne pukanie, jakby ktoś od środka próbował wyważyć drzwi. Podskoczyłam i zaczęłam napierać na drzwi.
-Alex trzymaj!-Solano wsadził dziewczynie za pasek pistolet.- Nie mów nic nikomu, rozumiesz?! Musicie dojechać prosto do bazy.-w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Nawet na mnie nie spojrzał, a stałam między nimi.
-Ale ja nie wiem czy...
-Dasz radę! Oscar wie gdzie to jest. Inni też powinni wiedzieć... Ufam ci.-skinęła energicznie głową, a z jej kucyka spadło kilka ognistych pasm na twarz.-Biegnij na trzy. Raz -Ola złapała mnie mocno za nadgarstek.-Dwa.-na jej czole pojawiła się zielona żyła biegnąca aż do skroni.-Trzy!-pociągnęła mnie mocno ku schodom. Drzwi huknęły odbijając się od ściany z rozmachem. Nim byłyśmy na schodach zdążyłam się obrócić. Muszę zobaczyć co on kombinuje!
Rozbryzg krwi ochlapał ścianę na przeciwko. Smak metalu. Schody. Potknęłam się. AŁ, moja kostka! Na dole Ola puszcza mnie. Widzę tylko jak chowa broń za paskiem i zakrywa ją dokładnie koszulką. Przerażający, duszący krzyk po raz ostatni przetoczył się po ulicy. Nagle cichnie, wszystko cichnie. Znów spogląda na mnie tymi błękitnymi oczami.
-Kasia! Chodź!-łapie mnie mocno za rękę. Skąd ona ma tyle siły?
-Hania i Markus.- wykręcam rękę i biegnę do kontuaru. Cokolwiek, cokolwiek do pisania! Jest! Czarny marker. Wychodzę za Olą, ale nie idę do autobusu. Piszę na szklanych drzwiach, dużymi literami: " Jedźcie do Strefy Bezpieczeństwa. K. i O."
-Chodź już! Będą wiedzieć.-słyszę zza pleców. Marker wypada mi z rąk. Nie wiem dlaczego, ale schylam się po niego, muszę go mieć.
-Dziewczynki!-krzyczy Oscar. W dali słychać głośny wybuch. Obie przykucnęłyśmy instynktownie. Szkła zadrżały złowieszczo. Odwracam się i już ruszamy do autobusu. Oscar chce się odwrócić i wsiąść z powrotem, gdy znikąd pojawia się motor. Huk i kolejny rozbryzg. Smak metalu. Straszny krzyk ludzi z pojazdu. To ja tak krzyczę? Leży na ulicy, wydaje się teraz jeszcze większy niż był. Po chodniku rozlewa się krew. Leży twarzą w asfalcie. Jedna z jego nóg jest jakaś dziwna, wygięta, niekształtna, płaska. Ściska mnie w żołądku. Całą tą niezwykłą postać okalają brunatne wstęgi, niczym serpentyny wystrzelone w sylwestra. Różnej wielkości, poplątane i gładkie, ociekają krwią.
Odjeżdżamy. Oscar został tam sam, nie dał rady wstać biedaczek. I ten okropny smak metalu.