Zapadł
zmrok. Mimo późnej pory na ulicach wciąż panował ruch. Ludzie
przechodzili z domku do domku, jakby chcieli powitać nowych sąsiadów
w sąsiedztwie. W rzeczywistość chodziło tu o wymianę informacji.
W Centrum niewiele można było się dowiedzieć. Pod koniec
rejestracji sierżanci byli wyczerpani odpowiadaniem na te same
pytania zadawane innymi ustami. Zaczęli piorunować ludzi wzrokiem.
Ograniczyli się do zadawania koniecznych pytań i notowania danych
na plastikowych podkładkach. Dlatego każda informacja jest na wagę
złota. Cała ta sytuacja doprowadziła również do tego, że mało
kto zastanawiał się nad prawdziwością usłyszanych nowin.
Niezwykle
dużo gwiazd pojawiło
się
tego wieczora na niebie. Wszystko dzięki wyłączeniu prądu w
większości dużych miast na południu. Mieszkańcy Strefy mogą
delektować się pięknym widokiem Drogi Mlecznej, nie dostrzegając
zza płotu upiornie ciemnego miasta. Wysokie budynki odbijają
jedynie światło gwiazd. Wszelkie pożary już dogasły, a zamieszki
ucichły. Puste ulice metropolii
przenika
cisza. Jest to widok przyprawiający o dreszcze. Miasto umarło.
Chłopiec
o kasztanowych włosach idzie jedną ręką obejmując swojego
pluszaka, a drugą co chwila przecierając oczy. Kasia uważnie
rozgląda się po okolicy, trzymając delikatnie dłoń na ramieniu
dziecka. Co kilkanaście metrów na ulicy, tuż przy krawężniku
stoi coś w rodzaju koksowników. Języki ognia wysuwają się
kilkanaście centymetrów w górę. Dzięki temu światłu każdy
kamień wydaje się być przerysowany. W ich okolicy panuje jasność,
co zapobiega potknięciom się o nierówny chodnik. Ola raz już tego
wieczora nie zauważyła wysuniętej kostki brukowej. Rozdarła sobie
spodnie na lewym kolanie, spod materiału wypłynęła stróżka
krwi.
W
ciche poszukiwania dziewczyny zaangażowały również Vasco, który
na dobrą sprawę i tak szukał Pani Anderson, by oddać jej "pewną
rzecz"-jak to powiedział. Rozdzielili się, by dokładniej
i
sprawniej
przeszukać
ulice osiedla. Kasia wzięła pod swoją opiekę Alana, ponieważ
to właśnie ona do tej pory miała z chłopcem najwięcej do
czynienia. Choć nie bardzo miała wtedy humor na zajmowanie się
bachorem, to w głębi dusz dziewczyna wie, jak bardzo zauroczyła
się w tym cherubinku. Chłopiec ma niezwykle piękne, duże, brązowe
oczy. Grzeczne i ciche usposobienie doskonale pasuje do jego
okrąglutkiej buzi i różanych policzków. Nie jedno dziecko w jego
wieku już dawno popadłoby w spazmy, nie mogąc odszukać matki,
lecz nie Alan. Cicho i z uporem szuka swojej zguby. Pomimo zmęczenia,
wciąż czujnie rozgląda się po ulicy i frontowych ogródkach
domów. "Aniołek"- tak nazywała go babcia, gdy jeszcze
żyła. Uważała, że to złote dziecko. Nigdy nie sprawiał
problemów staruszce, która w dużej mierze zajmowała się
chłopcem. Rodzina Anderson mieszkała w niewielkie miejscowości
Muirkrik, na południu Szkocji. Trój osobowa rodzina dzieliła domek
wraz z teściową Anny- Kay. Kobieta potrafiła całe dnie spędzać
w kuchni, piekąc najpyszniejsze ciasta, jakie Alan kiedykolwiek
jadł. Malec siedział zawsze w krzesełku zapięty specjalnymi
pasami i przyglądał się poczynaniom babci. Gdy ciasto było już w
piekarniku, a stół był posprzątany, wyciągała planszę do gry w
"Chińczyka" i uczyła malca grać, a przy okazji liczyć.
To dzięki Kay, chłopiec umiał już liczyć do dwudziestu i znał
cały alfabet, nim jeszcze dobrze nauczył się chodzić.
Na
końcu Strefy jest polana wielkości dwóch niezabudowanych działek.
To właśnie tam swoją przyczepę kempingową zaparkowało
małżeństwo z trzynastoletnim stażem, Pan i Pani Alien. Jak to
określił sierżant May "amerykańskie hipiski".
Rzeczywiście są oni amerykanami, a do
Europy
przeprowadzili się pół roku temu, by nacieszyć się życiem i
zobaczyć kawałek świata. Od czasu przypłynięcia do starego
kontynent włóczą się tu i ówdzie swoim kamperem, poznając nowe
kultury. Kasia ujrzawszy dwójkę ludzi
wyginających się dziwacznie w świetle pochodni, pomyślała, że
najlepiej będzie ich obejść. Dość już atrakcji na dzisiaj. Nie
daj Boże jeszcze by nas zaczepili. Wyglądają właśnie na takich
"kontaktowych" ludzi.-myśli. Jej plan nie dojdzie jednak
do skutku, ponieważ przy jednym z boków pojazdu stoi oparty o niego
Vasco. Ma na sobie za dużą koszulę flanelową, którą dostał w
Centrum. Xandra zaoferowała, że wypierze zabrudzone ubrania.
Głównie chodziło jej o rzeczy Kasi, Vasco stał jednak obok i nie
mógł przepuścić takiej okazji.
Chcąc
nie chcąc dziewczyna musiała podejść do kampera. Alan również
dostrzegł znajomą twarz Vasco Zapaty. Kobieta rozciągała się,
uniosła jedną nogę wysoko w górę i oparła ją o bok przyczepy.
Odchylając się, wymachiwała rękoma jakby ćwiczyła układ do
bollywoodzkiej choreografii. Mężczyzna stojący koło niej, robił
przysiady, równocześnie rozmawiając z Vasco. Nie był on zbyt
wysoki, a sylwetkę miał raczej szczupłą. Jedynie owłosione nogi
wyłaniające się spod żółtych szortów świadczyły o jego
atletycznej budowie. Ma bardzo mocno zarysowane łydki. Kasia i
chłopiec byli kilka metrów od nich, gdy nagle Alan wysunął się
spod ręki dziewczyny i pobiegł w stronę Vasco i dwójki dziwaków.
-Alan
zaczekaj.-powiedziała ruszając za nim. Gdy dobiegła do grupki,
zrozumiała, dlaczego chłopiec tak wyrwał. Przed Vasco na leżaku
spokojnie spała Pani Andreson. Kosmyki przetłuszczonych włosów
opadły na jej twarz. Chłopiec nic nie mówiąc wskoczył na leżak
i ułożył się koło swojej mamy, wtulając się w nią i niemal
natychmiast zasypiając.
-Jak
widać zguba się znalazła.-powiedział mężczyzna nadzwyczaj
dźwięcznym, pozytywnym głosem.
-Taaak.-powiedziała
niepewnie Kasia spoglądając na parę. Kobieta zakończyła
rozciąganie i podeszła do męża obejmując go po przyjacielsku. Na
policzku mężczyzny zalśniły cienkie, srebrne linie. Oboje
uśmiechnęli się szeroko. Ciepłe światło pochodni tylko trochę
rozdarło mrok na ich twarzach. Cień tańczył złowieszczo,
podkreślając ich podkrążone oczy. Widok ten wywołał w Kasi
niepokój. Spojrzała więc na spokojnego Vasco. Ten ciągle w tej
samej pozycji, jak zwykle lekko przygarbiony z rękoma w kieszeniach
przyglądał się pustym wzorkiem na śpiącą matkę z dzieckiem, a
pod nosem pojawił mu się delikatny, krzywy uśmiech. Kasia
przełknęła głośno ślinę.
-Nazywam
się Farnkie, a to mój mąż Ben.-powiedziała słowiczym głosem
kobieta, po zbyt długiej chwili ciszy. Wyciągnęła do Kasi rękę,
w jej ślady poszedł Ben. Kasia uścisnęła je.-Alienowie to
my!-Kasia spojrzała się z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
-Frankie
i Ben Alien. Nazwisko z dziada para dziada.-tłumaczy Ben zauważając
zakłopotanie dziewczyny.
-Spadkobierca
farmy w Roswell.-Vasco oderwał wzrok od śpiących. Ben się
zaśmiał.
-Być
może.-powiedział. Za okularami Vasco zabłysły iskierki,
zadowolony z udanego dowcipu.-Vasco już znam, ty musisz być ...
-Kasia
Krauze. Co ona tu robi?-przeszła od razu do meritum, odwracając
wzrok od diabolicznie wyglądających twarzy.
-Sie
Arme!-rzuciła Frankie.-Krauze to niemieckie nazwisko, prawda?-
spytała delikatnie łapiąc w dwa palce kosmyk włosów Kasi i
przyglądając się mu.
-Polskie.
To znaczy, jestem z Polski.-Bardzo nie komfortowa sytuacja. Ta
kobieta zdecydowanie naruszyła moją przestrzeń prywatą.-pomyślała
łapiąc pukiel i kładąc go na drugim ramieniu. Ciśnienie jej
podskoczyło.
-Och,
wybacz. Masz takie piękne włosy. Są takie grube w pięknym
odcieniu słomy. Farbowane?-nie odpowiedziała. Mąż złapał
Frankie za ramiona i cofnął ją o krok do tyłu.
-Przepraszam
za nią. Zawsze jest jej wszędzie pełno...-uśmiechnął się
szeroko, odsłaniając szereg niezbyt równych zębów. Jego jedynki
nieznacznie nachodzą na siebie. Rażący jest również brak lewej
czwórki.
-Zrobiłam
coś nie tak?-wyszeptała patrząc na męża. Ten tylko do niej
mrugnął i pogłaskał po ramieniu.
-Pani
Anderson szukała pocieszycieli. Chciała z kimś porozmawiać o
minionych, tragicznych dniach.-"Mogła porozmawiać z nami."
pomyślała Kasia patrząc na jej spokojną twarz.-Była zmęczona i
trochę płakała, więc to nic dziwnego, że zasnęła. Nie mieliśmy
serca jej budzić.
-Syn
jej szukał.-powiedziała dziewczyna, trochę machinalnie. Teraz to
ona patrzy upiornie na śpiącą matkę z dzieckiem. Z niewiadomych
przyczyn odczuła ogromną ulgę, widząc jak oboje są otuleni
bezpiecznym snem.
-Nie
wiedzieliśmy tego. Powiedziała, że został w domu. Myśleliśmy,
że poprosiła kogoś o opiekę nad chłopcem.-pokręciła głową.
-Tu
jesteście!-krzyknęła Ola po Polsku, wyłaniając się z cienia
ulicy. Podbiegła.
-Trzeba
będzie ją obudzić.-powiedziała Kasia.
-Och,
jak dobrze.-powiedziała Ola oddychając nierównomiernie.-Śpią?!-
dopiero teraz spojrzała na nieznajomych.- Me Liamo Ola.-przedstawiła
się, kalecząc język i wyciągnęła rękę by się przywitać.
-Cześć!
Jestem Frankie, a to jest Ben.- Angielski. Ola odetchnęła z ulgą,
że nie musi siłować się, by przypominać sobie zwroty z
gimnazjalnych lekcji hiszpańskiego.
-Nie
wydaje mi się, by pobudka była dla nich teraz najlepszą
opcją.-powiedział Ben.-Mogą tu zostać.
-Tak!-Frankie
przytaknęła z entuzjazmem.
-Jest
późno. Nie mogą tak spać na tym leżaku pod gołym niebem.-mówi
bez emocji Kasia. Patrząc na panią Anderson zrozumiała, że sama
leci z nóg.
-Kochanie,
leżak jest wygodniejszy niż ci się wydaje. Sam nie jedną noc na
nim przespałem. Zdaje się, że mamy jeszcze jakiś koc na
zbyciu.-powiedział spoglądając na żonę. Przytaknęła.
-Niebo
jest bezchmurne.-zauważył Vasco odbijając się plecami od kampera.
Stanął koło Oli. Kasia obruszyła się w głębi, że chłopak jej
nie popiera. Z resztą, na co ona liczyła z jego strony?
-Właśnie!-zaśmiał
się Ben.-To jak pani porucznik?-wyprężył się i zasalutował
Kasi. Zignorowała ten gest. Dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę.
Ta wzruszyła ramionami. Wywróciła oczami.
-Dobrze,
przyniosę koce dla nich z domu.
-Ja
mogę pójść z wami i...
-Przyniosę.-rzuciła
przez ramie odwracając się. Jej blond włosy szybko zniknęły w
mroku nocy. Vasco i Ola ruszyli za nią.
Świetnie.
Utrata kontroli nad sytuacją, to jest to co kocham.-myśli.-Nie znam
zbyt dobrze ani pani Anderson i jej syna, ani Vasco, ale czuję jakąś
więź z nimi. To, że pani Anderson nie jest w najlepszej formie,
widać jak na dłoni. Dziecko nie powinno pozostać w takiej sytuacji
samo, bez racjonalnej osoby dorosłej w pobliżu. A Zapłata?! W
biurze wydawał się być miły. Miałam nawet wrażenie jakby chciał
się zaprzyjaźnić. Dlaczego stanął w takiej sytuacji po ich
stronie? Może przesadzam? Nie powinnam się przejmować nadbagażem.
Zorganizowanie powrotu do domu, to się liczy. Kiedy Markus i Hania
do nas dotrą, będziemy mogli od razu wyruszyć w drogę. Tak...
Hania i Markus.- spojrzała na skrzącą się konstelacje wielkiego
wozu.
Tuż
przed ósmą rano upał już dopisywał. Osiedle jakby zmieniło się
przez noc. Teraz wygląda na bardziej przyjazne. Gdyby nie te
koksowniki i wozy wojskowe na skrzyżowaniu, wyglądało by jak
zdjęcia z jakiegoś katalogu deweloperskiego. Drzwi domów otwierają
się po kolei i wychodzą z nich wypoczęci ludzie. W powietrzu unosi
się duszny zapach nagrzanego asfaltu. Kasia wraz z Casto i jego
koleżanką z biura- Eulalią spokojnym krokiem idą ku żółtemu
budynkowi. Z daleka rzuca się w oczy ciemno zielony samochód.
Większy niż inne. Ma on dużą naczepę z zarzuconą plandeką na
jeden z boków. Obok auta już tworzy się kolejka. Dobiegają
stamtąd głośne komendy w obcym języku. Kasia ukradkiem spoglądała
na Eulalie. Jej choro-blada twarz kontrastuje z ciemnymi włosami.
Powieki ma jeszcze zaczerwienione i opuchnięte. Kasia całą noc
słyszała czyjś tłumiony płacz. Domyśliła się do kogo należał.
Casto przyuważył jej spojrzenie.
-Ta
k-k-kobieta z maluchem nie wrócili z wa-a-a-mi.-zaczął.
-Spali
u... przyjaciół.-chłopak pokiwał głową.
-Nie
chcę być niegrzeczny, a-a-le wczoraj trochę jeee-j odbiło.-Kasia
westchnęła.
-Mówiła
coś o swoim mężu, jeśli dobrze zrozumiałam.- Eulalia zagarnęła
krótkie włosy za uszy.
-T-t-twierdzi,
że go widziała tuż przed bramą.
-To
dlaczego go nie wpuścili? -dziewczyna miała lekką chrypę. Kasia
wlepiła wzrok w rosnącą kolejkę.
-Bo
jej się przy-y-widziało.
-Como
sabes que?
Czy
Pani Anderson odbiło? Być może. Uważam, że to raczej coś
na kształt załamania nerwowego. Musi wypocząć. Kobieta
nie mało przeszła. Wydaje się być typem osoby, dla której
priorytetem jest dziecko, rodzina. Zapewne podczas naszego pobytu w
biurze nie miała żadnych wieści od męża. Musiała przeżywać
katusze nie wiedząc co się z nim dzieje. Czy jest bezpieczny?
Opuścił bezpieczne miejsce myśląc o niej. Co ona bez niego zrobi?
Zbiry obrabowały go korzystające z okazji. Został dźgnięty pod
żebra i obrabowany ze swojego Rolex'a. Chciał tylko uciec,
znaleźć ich. Błagając o pomoc, nikt nie zareagował. Wolność!-na
ustach przechodniów. Wolność- dla kogo? Bez bandamek na twarzach,
bez kapturów na głowach. Dumnie przemaszerowali główną ulicą
miasta, eksponując swoje zdobycze. Ścięta głowa burmistrza. Kto
im zabroni?! Zapach paliwa, dymu, odór spalenizny wypełniał ich
płuca. Krzyczał do nich- Wolność! Boże. Coś ty zrobił Markus?!
Stanęli
w kolejce, grzecznie czekając na swoja kolej. Krok za krokiem
podeszli do dwóch żołnierzy. Jeden z zielonych o coś zapytał.
Casto odpowiedział i każde z nich dostało na ręce po kartonie.
Mężczyźnie przypadł najcięższy. Eulalia miała najmniejszy i
najlżejszy. W środku znajdowały się dwie paczki makaronów, trzy
paczki ryżu, parę puszek z gotowymi daniami. Kasia otrzymała parę
słoików i trzy rolki papieru toaletowego oraz jedenaście
niewielkich ręczników. Casto niósł zgrzewkę wody i trzy słoiki
z marynowanymi paprykami.
Będąc
w połowie drogi z powrotnej, trzy domy od ich miejsca
zakwaterowania, był niewielki zakręt. Spomiędzy domów wyłaniał
się w tym miejscu wysoki na cztery metry płot. A tak właściwie
wielki kawałek blachy umocniony belkami powtykanymi na skos i
workami z piaskiem na samym dole. Właśnie w tej luce Kasia dojrzała
panią Anderson. Stała ona twarzą zwróconą do blachy. Jedną rękę
miała do niej przyłożoną. Zaniepokojona tym widokiem, odłożyła
karton na chodnik. Podchodzi do Pani Anderson.
-Obiecuję...
tak, naprawdę... Jeśli chcesz mogę...
-Pani
Andreson?-zagaja Kasia. Kobieta odwraca nieznacznie głowę w jej
stronę. Nasłuchuje.-Pomogła by nam pani w przygotowaniu śniadania?
Nie za bardzo wiem, co Alan lubi jeść.-znów odwraca się twarzą
do płotu. Odrywa dłoń, prostuje się.
-Będzie
dobrze. Później wrócę do ciebie. Muszę zająć się Alanem.
Sprowadzę lekarza.-odwraca się do Kasi. Wygląda na osobę bardzo
zmęczoną. Oczy prawie ginom jej pod fałdami
skóry.
Usta ma spękane, jakby była odwodniona. Mimo to ruszyła w stronę
Casto i Eulali bardzo żywym krokiem.
-Dobrze
się pani czuje?-spytała Kasia idąc za nią, zastanawiając się
nad jej wzmianką o lekarzu.
-Tak.
Chodźmy jeść.
Po
zjedzonym wspólnie z resztą domowników śniadaniu, Kasia i Ola
siedziały w salonie. Wraz z nimi była Xandra i Tanneci, Eulalia
oraz Selana. Pani Anderson odpoczywając w fotelu koło okna
obserwowała jak Alan bawi się na dywanie. Uśmiechnęła się pod
nosem, rozmarzonym wzrokiem wpatrzona w syna. Westchnęła głośno,
gdy poczuła ciepło słońca na swojej skórze. Przymknęła oczy.
-Ma
Pani bardzo grzecznego syna.-powiedziała Xandra, głosem drżącym
ze starości. Pani Anderson spojrzała na nią i odwzajemniła
uśmiech staruszki.
-Aniołek,
jak mówiła babcia Kay.
-W
rzeczy samej. Przepraszam, że znów pytam, ale ile nasz złotko ma
latek?-nachyliła się trochę ku chłopcu, ale szybko powróciła do
wygodnej pozycji, zapadając się w miękkich poduszkach kanapy.
-Osiem.-znów
przymknęła oczy na chwilę.
-I
pół!-krzyknął Alan biegając po salonie i kuchni.
-Tak.-
zachichotała.-Właściwie to już prawie dziewięć. Niedługo ma
urodziny. Razem z mężem chcieliśmy zabrać go na wycieczkę do...
-Mamo!
Zobacz.- syn podbiegł do Pani Anderson. Położył jej na kolanach
brązową ramkę ze zdjęciem czteroosobowej rodziny. Fotografia
przedstawiała ciemnoskóre małżeństwo o śnieżnobiałych zębach.
Obok nich stała nastolatka z włosami zaplecionymi w warkoczyki z
kolorowymi paciorkami, i chłopiec unoszący w górę, niczym
zwycięzca wyścigu F1, czerwoną ciężarówkę. W tle gęste,
zielone drzewa i bawiące się w dali dzieci z rodzinami. Wyglądało
to na jakiś park. Tanneci wychyliła się nad oparciem kanapy, by
uważniej przyjrzeć się zdjęciu. Jej smukła, zapadnięta twarz
odbiła się w szkle.-Ten chłopiec ma taki sam samochód jak mój!
-Rzeczywiście
synku. Idź baw się dalej.-odebrała od syna zdjęcie i postawiła
na stoliku pomiędzy fotelem, a kanapą.
-Skąd
to wziąłeś mój drogi?-spytała Xandra zatrzymując Alana,
wybiegającego z salonu. Chłopiec się speszył i spuścił wzrok.
Kasia i Ola wpatrywały się w zdjęcie uśmiechniętej rodziny.- No
powiedz, przecież to nic złego.-chłopiec podbiegł do matki i
wskoczył jej na kolana, wtulając się w nią.
-Powiedz,
może jest tu więcej ukrytych pirackich skarbów.-zachęciła Kasia
uśmiechając się delikatnie. Chłopiec spojrzał na nią uważnie,
a jego wzrok na chwilę zatrzymał się na jej lewym przedramieniu.
Na jego wewnętrznej stronie spod rękawa wystawał kawałek
wytatuowanego
napisu.
Zaciekawiło to chłopca.
-Masz tatuaż?!-wyszeptał podekscytowany. Kasia spojrzała na lewą rękę.
-Tak.-uśmiechnęła się do chłopca.
-"Nigdy się nie ...
-... nie poddam."-dokończyła Kasia.
-Bolało? Dlaczego taki? Ja bym chciał mieć Bumblebee, ale mama mówi, że tatuowanie jest złe i bardzo boli.
-Powiem Ci później, dobra? To co z tymi pirackimi skarbami?
-Masz tatuaż?!-wyszeptał podekscytowany. Kasia spojrzała na lewą rękę.
-Tak.-uśmiechnęła się do chłopca.
-"Nigdy się nie ...
-... nie poddam."-dokończyła Kasia.
-Bolało? Dlaczego taki? Ja bym chciał mieć Bumblebee, ale mama mówi, że tatuowanie jest złe i bardzo boli.
-Powiem Ci później, dobra? To co z tymi pirackimi skarbami?
-Pirackie
skarby?-powtórzył malec, jakby wcześniej mu to umknęło. Kasia skinęła głową. Przypomniało jej
się jak wraz ze swoją młodszą siostrą, Olą i Hanią bawiły się
w jej ogródku w Zagubione dzieci z Nibylandii. Chowały wtedy
naszyjniki mamy i rysowały mapy prowadzące do skarbu. Skarb musiał
być dobrze ukryty, by Kapitan Hak nie dostał go w swoje posiadanie.
Naszyjnik z perłami do tej pory nie został odnaleziony.
Chłopiec
trochę nieśmiało poprowadził dziewczynę do niewielkich drzwiczek
pod schodami. Wcześniej ich tu nie zauważyła. Były one uchylone,
a farba na obrzeżach popękała i ukruszyła się. Jakby ktoś
zamalował te drzwiczki. Na jednym ze schodków stał czerwony wóz,
taki sam
jak
ten na zdjęciu. Alan wskazał palcem na drzwiczki. Kasia klęknęła
koło nich i puściła oko do chłopca. Uśmiechnął się. Ola
podeszła i usiadła na schodach. Zaczęła rozmawiać z malcem na
temat samochodów i przekomarzać się.
-...
Nie prawda. Czerwone są najlepsze!
Kasia
otworzyła drzwiczki. Kryły one za sobą niewielką skrytkę, a w
niej kilka pudełek. Jedno z nich było otwarte. Wyciągnęła
brązowy karton. Spojrzała ukradkiem na Olę. Dziewczyna pomimo
zabawy z Alanem, bacznie obserwowała co robi Kasia. Odchyliła
skrzydła kartonu. W środku było jeszcze więcej zdjęć. Wszystkie
przedstawiały tą samą rodzinę, podczas różnych świąt i
uroczystości. Uśmiechnięci leżeli na plaży. Dzieci kąpiące
czarnego labradora, całe mokre i w pianie. Zdjęcie koło pięknie
przystrojonej choinki z masą prezentów pod swoimi gałęziami.
Choinka zasłaniała duże okno, obok którego stoi duży brązowy
fotel. Po kolei wyciągała zdjęcia i podawała Oli, by również je
obejrzała.
-Skarby!-podskoczył
Alan.
Pod
zdjęciami znajdowały się książeczki zapisane ręcznie, w
skórzanych okładkach. Szklana szkatułka z białymi koralikami.
Parę guzików latało luzem po pudełku.
-O
Boże!-wymsknęło się Oli. Szklana szkatułka głośno obiła się
o schodek.-Czy ty widziałaś co jest w środku?!-szepnęła.
Knykciami podsunęła Kasi pudełeczko. Ostrożnie ujęła je w palce
i podniosła do twarzy. Serce mocniej jej zabiło. W środku nie
znajdowały się koraliki, jak wcześniej oceniła dziewczyna, lecz
zęby.
-Nie
zbierałaś nigdy zębów?-odstawiła szkatułkę z powrotem do
pudełka, próbując jakoś usprawiedliwić znalezisko.
-Nie!
-A
ja tak, mleczne. Tak na pamiątkę.-zaczęła chować wszystkie
zdjęcia powrotem do kartonu.
-Po
co, ktoś miałby je tu chować? Co tu robią te zdjęcia?-spytała Ola. Alan wstał
i wrócił do salonu, powiedzieć mamie o skarbie piratów, który
odkrył.
-Nie
wiem. Wydaje mi się, że te drzwiczki były zamalowane. Zauważyłaś
je wcześniej?-Ola pokręciła głową. Jeszcze raz podała
przyjaciółce zdjęcie z choinką.-Nie wydaje ci się, że to
zdjęcie zostało wykonane w tym domu?-Ola zmarszczyła brwi i nos.
Przysunęła ramkę do oczu. Westchnęła.
-Wygląda
podobnie. Ten fotel i kominek. Podejrzewam, że dużo domów jest tu
zbudowanych w ten sam sposób, a takie meble mogły być tu modne w
ostatnich latach.-Kasia schowała zdjęcie, a pudełko wsunęła pod
schody.
-Tam
są trzy takie kartony.-powiedziała.
-O
czym myślisz?-spytała Ola po dłuższej chwili ciszy. Blondynka
wzruszyła szczupłymi ramionami.
-Nie
wiem czy chcę cokolwiek o tym myśleć.
-Co?-zdziwiła
się Ola. Światło wpadające do pomieszczenia padało prosto na
nią. Jej włosy zapłonęły czerwonością, a piegi na twarzy jakby
wyszły z ukrycia. Kasia spojrzała jej prosto w oczy, na jej twarzy
malował się smutek.
-Ja
chcę tylko żeby Hania i Markus już wrócili. Całą noc myślałam
o tym co robią teraz moi rodzice. Zastawiałam się, co dzieje się
w Polsce. Chciałabym usłyszeć jak ktoś prócz nas mówi po
Polsku. Tak bardzo chcę wrócić do domu.
-Ja
też...
-Mam
wrażenie jakbym stała na plaży, wpatrzona w horyzont, na którym
pojawiła się wielka fala. Widzę jak sunie w moją stronę. Wiem co
się stanie, jednak nie mogą nic zrobić. Nie uciekam, bo chcę się
napawać tym pięknym widokiem nieba, które zaraz zakryje fala. Ola,
mam wrażenie, że stanie się coś złego, ale tak bardzo nie chcę
o tym wiedzieć...