Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 16 maja 2017

  Zanim to wszystko się zaczęło, miałam sen. Tak, to na pewno działo się jeszcze podczas mojego pobytu w Polsce. Sen był bardzo realistyczny, ale to nie dlatego go teraz wspominam. Śni mi się on co jakiś czas, a wtedy zawsze budzę się zlana potem...

  Jestem na nadwiślańskiej plaży. Pogodny, letni dzień. Miejsce jest pełne ludzi. Wszędzie koce, leżaki i parawany. Kija nie idzie wetknąć, a co dopiero zrobić krok. Muszę iść na przód, pomimo tego, że nie chce. Szukam Jacka, wołając głośno jego imię. Bawiące się dzieci, szczekające psy i nawołujący sprzedawca lodów skutecznie mnie zagłuszają. Mój głos zanika. Zbieram siły i krzyczę coraz głośniej. Czuje napięcie i rosnącą panikę, bo boje się, że go nie znajdę. Nienawidzę być sama wśród takiego tłumu. Polska hołota - gdyby mogli ogrodzili by "swój" kawałek plaży drutem kolczastym.
  Krok za krokiem przeciskam się wzdłuż nabrzeża, uważając na wiaderka i ręczniki. Po chwili znów przystaje. Czyste, błękitne niebo, szum iskrzącej się wody, odbijającej bezkresny lazur . Nie mam ochoty iść dalej. Do głowy przychodzi mi myśl, że muszę wracać do domu. Jacek sam się znajdzie. Może nawet już wrócił do mieszkania? Chce zawrócić do wejścia, którym tu trafiłam, ale ścieżka po której szłam zniknęła mi z oczu. Rozmyła się... Ręczniki, leżaki, parawany. Teraz już w ogóle nie mogę się ruszyć! Boże, czy Ci ludzie robią to na złość? Co oni sobie w ogóle myślą? Samoluby... Jedyną drogą, jaką mogę się teraz posłużyć bez deptania po innych, jest woda. Zaskakująco mało osób się dzisiaj kąpie. Wystarczyły trzy susy i już mocze moje stopy w chłodnej Wiśle.
  Ni stąd, ni zowąd zaczynam doceniać ten piękny dzień. Jeden z cieplejszych w tym roku. No cóż, gdyby było tu trochę więcej miejsca, ja również rozłożyłabym leżak...  Jestem już niedaleko wyjścia, ale każdy mój następny krok jest coraz cięższy, jakbym wchodziła w gęsty muł. Teraz już nie dam rady podnieść nóg. Szarpie się i kręcę, ale to na nic. Woda sięga mi już pod kolana, schylam się i dłońmi zaczynam odgarniać piasek, lecz woda mi nie pozwala. Rzeka już nie jest tak piękna jak przed chwilą, zmieniła kolor i jakby nurt zelżał. Brunatna ciecz mozolnie ogarnia coraz większe połacie. Wspina się po mnie. Serce wali mi jak młotem. Chce wołać o pomoc, lecz gdy spoglądam na plaże, nikogo tam nie ma. Zupełnie pusto!  Znów próbuje sięgnąć do dna, ale jest coraz głębiej. -Kasia!-Ktoś mnie woła? Rozpoznaje ten głos...- Kasia, uciekaj! - słyszę stłumione nawoływania Jacka. Rozglądam się ale nigdzie go nie widzę. Nie tylko plaża jest pusta, ale i pobliskie chodniki, drogi, i deptaki. Nawet na moście nikogo nie ma.  -Uciekaj! - słyszę coraz wyraźniej. Woda sięga mi już do pasa. Co mam robić? Nie chcę... przecież nie mogę utonąć! - Uciekaj!  - Nie - dudni niski głos tuż pod powierzchnią wody. Powoli z wody zaczyna wynurzać się dłoń, równie brudna i obrzydliwa co toń. Nagle łapie mnie za przedramię, ciągnąc w dół. Wyrywam się. Pojawiają się kolejne, coraz więcej, wszystkie wyciągnięte w moją stronę. Niskie dźwięki przeszywają moją głowę.- Nie. Nie!  Woda znów się podnosi, wlewa mi się do uszu, lecz dźwięk nie cichnie. Błękit znika za brązową kurtyną. Dłonie zaciskają się coraz mocniej. Powietrza! Ból przeszywa mi pierś, a głowa bezwiednie odskakuje do tyłu. Nie mogę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz